.

MAGAZYN PANORAMA
352 Bergevin, Suite 6 
Lasalle, Qc
H8R 3M3 

E-mail: [email protected]

Tel. (514) 367-1224 
Tel. (514) 963-1080



 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

Emigracyjne drogi (cz. 18) 

Hello Toronto...

Rok 1983 

Następną postacią poznaną w Montrealu był Mathieu lub Mathew R. Doskonale dwu-języczny, przedstawiał się jako Mathieu, gdy chciał być traktowany jako frankofon, a jako Mathew, gdy "był" anglofonem. Mathew był człowiekiem bardzo serio nawet gdy dowcipkował i rozmawiał z tobą grzecznie, ale i z lekka ex-catedra - tak, że czułem się przy nim dość onieśmielony. Zaprosił mnie na kawę do kawiarni. Wypytywał o moje życie, a ja jego o jego. Mathew wyznał, że nieustannie szuka prawdziwego siebie i tego co ma być jego prawdziwym zajęciem życiowym. Nie za bardzo mu się to udaje, czy to dlatego, że nie bardzo trafia, czy to dlatego, że się nieustannie zmienia, a najprawdopodobniej z obu tych powodów. Wszystko to czego się w życiu podejmował, czynił z absolutnym zapałem, powagą i do końca, ale nigdy nie był na dobre i w pełni zadowolony z tego czym w danym czasie się zajmował. Po ukończeniu szkoły średniej postanowił zostać cieślą- stolarzem i przez jakiś czas myślał, że to jest to, potem został piosenkarzem, śpiewał w nocnych lokalach i oddawał temu całe swoje serce, potem był stroicielem fortepianów i miał uczucie, że wsłuchuje się w dusze strun, przez jakiś czas próbował robić z drewna instrumenty muzyczne, aż wreszcie postanowił zostać psychologiem i... został. Wszystko za co się zabierał, poprzedzały metodyczne, pracowite przygotowania, a wykonanie cechowała niepowstrzymana determinacja i... śmiertelna powaga.

Gdy wychodziliśmy z kawiarni spytałem Mathew gdzie w Montrealu można dostać dobrą kawę. Mathew zatrzymał się, spojrzał na mnie pytająco i poważnie.

No właśnie byliśmy w kawiarni, gdzie dają dobrą kawę. - powiedział z lekkim zdziwieniem.

- No wiesz.... - wyjaśniłem naiwnie - ja jestem przyzwyczajony do takiej dobrej kawy, z ekspresu, a to co tu dają to dla mnie lura.  W Europie nikt takiej kawy by nie chciał wziąć do ust.

- Ach tak... - powiedział Mathew z niezmąconym spokojem - to znaczy chciałeś powiedzieć, że tobie ta kawa, nie-z-ekspresu, nie smakuje? Hm... bo widzisz, mnie taka właśnie kawa bardzo smakuje, a ta z ekspresu nie, jest dla mnie za mocna i za smolista. 

Poczułem się jak pies oblany pomyjami i to własnymi. Była to szybka, pierwsza, choć nie ostatnia lekcja dla moich zamierających z wolna podrygów snobizmu europejskiego.

Mathew wybierał się właśnie do Toronto i spytał czy nie zechciałbym z nim tam pojechać. Oczywiście, że chciałem i to jeszcze jak! W Toronto byli nasi znajomi Polacy, od niedawna imigranci do Kanady a przedtem nasi sąsiedzi z hotelu Tauber w Podersdorfie. 

Z Montrealu do Toronto jest ponad 500 km, prowadzi tam szeroka płaska jak stół autostrada wschód-zachód. Mogłaby to być więc raczej długa i monotonna podróż, gdyby nie to, że była kanadyjska zima, zbliżała się noc i, jak twierdził Mathew, w Kanadzie nigdy nie wiadomo co zimą cię czeka kilka kilometrów przed tobą. Dopóki jeszcze było jako tako jasno, szosa była sucha i dobrze widoczna, jechaliśmy szybko, w miarę tylko przekraczając limit prędkości, który jak się dowiedziałem był 100 km/godz. Mathew twierdził, że można śmiało jechać do 120-tu i tego się trzymał od czasu do czasu. Co kilkadziesiąt kilometrów, dostrzegałem intrygujące mnie tablice informacyjne ze strzałką w lewo i napisami kolejno "Bridge to USA - 10 km" albo "Bridge to USA - 15 km" albo "Bridge to USA - 12 km".

- Co oznaczają te napisy? - spytałem ostrożnie Mathew po przejechaniu obok kolejnej takiej tablicy.

Mathew spojrzał na mnie ze zdziwieniem, ale zobaczył, że pytam serio.

- Jest to odległość do mostu na rzece Św. Wawrzyńca i granicy Stanów Zjednoczonych. - wyjaśnił rzeczowo. - Jedziemy wzdłuż rzeki i co jakiś czas są tam mosty i przejścia graniczne. A ty myślałeś, że co to jest?

Dopiero teraz do mnie dotarło! Ja, Jan, byłem w odległości kilkunastu kilometrów od Stanów Zjednoczonych!!! Poczułem się jakbym się nagle znalazł w książce "Alicja w Krainie Czarów".
Mmm... - zamruczałem, niepewny czy mam się przyznać do swojej tak zaskakującej ignorancji.
No tak właśnie sobie myślałem... - zdecydowałem się na pół prawdę - ale nie byłem pewny. 

- Widzisz przez całe moje życie Stany Zjednoczone, Ameryka, były w mojej świadomości czymś tak nierealnie odległym, nigdy nie myślałem o USA w kilometrach. Gdy zobaczyłem te tablice i te kilometry, to nie wiedziałem co o tym myśleć. 

W połowie drogi, gdzieś w pobliżu miasta Kingston, zrobiło się już ciemno i zaczął pruszyć śnieg. Po następnej pół godzinie, zrobiło się zupełnie biało na drodze i wszędzie dookoła, nie było już widać pasów i wkrótce prawie zniknęły również granice autostrady - można było je jedynie odgadnąć po zapadłości rowu po prawej stronie. Mathew zwolnił do 60 km/godzinę a miejscami, na zakrętach i do 30-tu. Widziałem, jak nachyla się nad kierownicą, jakby chciał być jak najbliżej drogi i wytęża wzrok by przebić się przez coraz gęściej padające płatki śniegu. Mimowolnie robiłem to samo, jakbym chciał mu pomóc lepiej widzieć, czułem rosnące napięcie. Widoczność była coraz gorsza. Na szczęście kilka metrów przed nami widzieliśmy czerwone światła samochodu na przedzie: dopóki on jedzie to znaczy jesteśmy jeszcze na szosie; trzymaliśmy się więc go blisko, bo inaczej światła znikały w białej mgle. Myślę, że kierowca przed nami trzymał się świateł kierowcy przed nim - w ten sposób tworzyła się ta cicha kolumna wytężonych oczu. Na poboczu (zgadywaliśmy, że to pobocze) widzieliśmy stojące i już zasypane śniegiem sylwetki samochodów, których kierowcy dali za wygraną i postanowili przeczekać tę śnieżną nawałnicę. Mathew nie należał jednak do tych co łatwo się poddają, ciągnęliśmy z wolna dalej, zamknięci w uspokajają- cej ciepłej przytulności wnętrza samochodu, w nadziei, że gdzieś, kiedyś dojedziemy. Jeśli pierwszą połowę drogi przejechaliśmy w niespełna dwie godziny, to druga połowa zajęła nam z pięć godzin, zanim zaczęliśmy dostrzegać światła zbliżającej się metropolii. Autostrada tu była dobrze oświetlona i czyszczona przez z wolna ciągnące przed nami olbrzymie odśnieżarki. Było już około północy, byliśmy porządnie zmęczeni podrożą, śnieg nie wydawał się już tak gęsty, i po długiej jeździe w ciemnościach, światła latarń i rosnących jak grzyby po deszczu przydrożnych budowli wydawały się intensywne, jaskrawe. Szeroka już droga zrobiła się jeszcze szersza; do dotychczasowych trzech pasów w jedną stronę, doszły jeszcze dwa następne i te pierwsze trzy przybrały nazwę "Express Way"; samochody pędziły po nich z arogancką szybkością, której nawet Mathew nie odważał się osiągnąć, jechał więc skromnie trzymając się prawych pasów i gdy już widać było ulice i zabudowania przedmieścia, zjechał z autostrady i zatrzymał się przy stacji benzynowej.

- Musimy zatankować - powiedział - i trzeba by kupić mapę i zobaczyć jak dojechać do twoich przyjaciół... 

-  Mogę kogoś zapytać o tę ulicę... - zaproponowałem nie chcąc ani jego ani tym bardziej mnie narażać na wydatek, który wydawał mi się niekonieczny.

- Chyba żartujesz... - żachnął się Mathew - Toronto ma ponad 4 miliony mieszkańców, to największe miasto w Kanadzie. Myślisz, że tu tak po prostu można kogokolwiek zapytać o ulicę i to o dwunastej w nocy?

Jakoś mnie to nie wzruszyło, byłem tu gościem, czułem się swojsko, gdzieś tu mieszkali moi sąsiedzi z Podersdorfu. Wszedłem do biura stacji obsługi, gdzie, w niewielkim sklepiku z wszystkim co przydatne i nieprzydatne do samochodu w drodze, stał człowiek za ladą. Na moje pytanie o ulicę, bez słowa zdjął z półki mapę Toronto i jeżdżąc po niej palcem, znalazł szukaną nazwę, postukał w nią i zaczął tłumaczyć jak tam dojechać. Nic mi to nie mówiło, więc kiwnąłem na Mathew, by podszedł. W przeciągu pół godziny byliśmy na miejscu. Mathew poczekał, aż ktoś po mnie wyjdzie i zaraz później pojechał w swoją stronę. Na mnie czekali już Piotr i Grzesiek z żonami; ich dzieci już dawno spały. Przywitali mnie bardzo entuzjastycznie. Mimo późnej pory, czekali na mnie przy suto zastawionym stole. Jedliśmy i gadaliśmy do jakiejś trzeciej rano - w końcu był weekend i nikomu się nie śpieszyło. Niewiele pamiętam z tej rozmowy prócz tego, że Piotr przybył z Austrii do Montrealu, ale szybko się zorientował, że będzie mu trudno znaleźć pracę, skoro nie zna żadnego z dwóch oficjalnych języków, a Kanadyjczycy, mimo że lubią Polaków, nie mają talentu do ich języka. Zamiast Kasia mówią kasza, zamiast proszę mówią prosie (jakiś Kanadyjczyk skarżył się, że dostał za to w łeb od kelnerki w polskiej restauracji, myślę, że przesadzał dla dobra sprawy). Grzesiek, który od razu znalazł się w Toronto twierdził, że po skończeniu kursu angielskiego, nie jest tu trudno znaleźć pracę, więc udało mu się namówić Piotra, by też przyjechał. Jednego języka nauczyć się jest wystarczająco trudno, a co dopiero dwóch. Teraz wszyscy uczą się angielskiego i rozglądają za pracą. Wyglądało, że mają się dobrze i byli ufni w nadchodzące, coraz lepsze życie.

Po późnym śniadaniu, pełnym polskich łakoci zakupionych w pobliskim torontońsko-polskim miasteczku Mississauga, pojechaliśmy wszyscy metrem, by pokazać mi słynną CN Tower wybudowaną całkiem niedawno, jakby na mój przyjazd. Wieża ma 553 metry wysokości, na jej szczycie jest elegancka restauracja ze szklanymi ścianami, która z wolna (w 72 minuty) obraca się wokół swej osi. Z mego więc krzesła, przy małej (ale drogiej jak skunks) kawie, miałem nie tylko u moich stop całą panoramę Toronto, ale jeszcze do tego całe Toronto obracało się wokół mnie.

Pod wieczór przyjechał po mnie Mathew i udaliśmy się w powrotną drogę do Montrealu. Tym razem szosa była wyjeżdżona, sucha, z olbrzymimi górami śniegu po obu stronach. Jechaliśmy szybko i bez zatrzymywania się po drodze. Tym razem "Bridge to USA - 12 km" były po mojej prawej stronie, przywykłem już do tego, że niedaleko obok, po mej prawej ręce za rzeką Św. Wawrzyńca rozciąga się legendarna Ameryka. Po pięciu godzinach jazdy byliśmy z powrotem w Montrealu.

Zbliżał się już powoli termin mego wyjazdu z Kanady…
 

Jan Duniewicz


Jan Duniewicz - magister inżynier elektronik (Politechnika Warszawska). Pracował na kierowniczych stanowiskach w firmach informatycznych. Był zatrudniony w rządzie kanadyjskim: Industry Canada, Treasury Board. Doradca międzynarodowy w biznesie, leadership i transformacji osobistej. Pasjonat pisarstwa interaktywnego.(Montreal)


PANORAMA - MAGAZYN RADIA POLONIA CFMB 1280 AM, MONTREAL, KANADA
Tel: (514) 367-1224, (514) 963-1080, E-mail: [email protected]
Designed and maintained by Andrzej Leszczewicz
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
ZALOGUJ SIĘ