.

MAGAZYN PANORAMA
352 Bergevin, Suite 6 
Lasalle, Qc
H8R 3M3 

E-mail: kontakt@panoramanews.org

Tel. (514) 367-1224 
Tel. (514) 963-1080



 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

Życie zwielokrotnione (cz. 8) 

Ad futuram rei memoriam

W kolejnej odsłonie cyklu "Życie zwielokrotnione" Krzysztof Jagielski prowadzi nas przez czas młodości - pełen zapału, buntu i niepewności. Wracają wspomnienia z Poznania roku 1956, gorących dni powstania i pierwszych prób odnalezienia własnego miejsca w świecie. Autor, z właściwą sobie szczerością i ironią, opowiada o młodzieńczych marzeniach, literackich ambicjach i realiach życia w powojennej Polsce. To opowieść o dojrzewaniu w cieniu historii - i o pasji, która pozwalała przetrwać.  

Tuż przed Powstaniem Poznańskim Magdalena, po zdaniu matury, wyjechała do Szczecina, do rodziców. Codziennie porozumiewaliśmy się listami. Trudno było o grosze na znaczki, a co dopiero na rozmowy telefoniczne. Te i inne listy wypełniają dziś pokaźną, drewnianą szkatułkę - zaplombowaną i zdeponowaną u mojego syna Tomasza, z surowym poleceniem, że może ją otworzyć dopiero po mojej śmierci.

Dwudziestego ósmego czerwca 1956 roku, w dniu moich urodzin, byłem świadkiem pierwszego zbrojnego powstania przeciwko bolszewikom. Historia ta jest znana, udokumentowana i opisana, ale w maleńkim ułamku i ja ją współtworzyłem. Byłem na Młyńskiej podczas szturmu na więzienie, podążałem w tłumnym pochodzie pod gmach Urzędu Bezpieczeństwa, przyglądałem się próbom jego zdobycia. Widziałem butelki z benzyną lecące w okna, słyszałem wymianę strzałów karabinowych. Patrzyłem na zniszczoną radiostację zagłuszającą, uczestniczyłem w manifestacji na placu przed Uniwersytetem Poznańskim, widziałem zdobycie Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Krzyczałem "Niech żyje wojsko polskie!", gdy żołnierze z kolumny samochodowej zmieszali się z tłumem i poparli powstanie. Widziałem kolumny czołgów otaczających gmach UB przy ulicy Kochanowskiego.

Wtedy zorganizowałem budowę barykady z wagonów tramwajowych, które poprzewracaliśmy, by - jak mi się wydawało - uniemożliwić czołgom wyjazd do miasta. Niestety, z marnym skutkiem. Wspomnę, że na tzw. Studium Wojskowym szkolono nas, studentów, na czołgistów. Moi koledzy zdali wyśmienicie egzamin - sprawnie poruszali się jedynym "zdobytym" czołgiem. Niestety, był nieuzbrojony. Byłem świadkiem salw karabinów maszynowych oddawanych z czołgów w gęsty tłum ludzi. Musieli być zabici i ranni.

Nie będę ukrywał - miałem pietra. Tym bardziej, że w prasie czytałem oświadczenie Cyrankiewicza, iż "wrogom Polski Ludowej poobcina się ręce". Pisano o bandach chuliganów przewracających tramwaje i niszczących mienie robotników i chłopów. Zaliczyłem więc co się dało na uczelni i pojechałem do Magdaleny, do Szczecina, na wakacje.

Tam, czując się bezpiecznym bohaterem, opowiadałem głośno o swoich "wyczynach". Skutek był taki, że (już po moim powrocie do Poznania) starający się o Magdalenę niejaki pan M. zakapował mnie w UB - z dziwnym jednak skutkiem. Magdalenę i jej ojca wzywano do tej ponurej instytucji i ostrzegano, by nie zadawali się z takim jak ja przestępcą. "Jest tylu porządnych obywateli" - usłyszeli. Sprawa była jasna.

Przeniosłem się, naiwnie przypuszczając, że mnie nie znajdą, z Politechniki Poznańskiej do Szczecińskiej. Poza tym Magdalena dostała nakaz pracy w bibliotece Domu Marynarza i zatrudnienie na pół etatu.

Ale jakże się uczyć, gdy w Budapeszcie trwało drugie - po poznańskim - powstanie, gdy w Polsce władzę obejmował Gomułka i wierzyliśmy, że przegoni Ruskich. Zapachniało odwilżą. Powstawały studenckie piwnice, zespoły teatralne. Znowu mnie nosiło. Czynnie współtworzyłem klub "Pinokio" z kabaretowym zespołem "Pimpuś" - efemerydę o, niestety, kiepskim poziomie artystycznym.

Początkowo mieszkałem u rodziców Magdaleny, oczywiście w osobnym pokoju. Jednak i oni - poczciwi, mili ludzie - znosząc cierpliwie moją abnegację do kwadratu, w końcu delikatnie poprosili, bym się wyniósł. Gdyby nie pech, prawdopodobnie ukończyłbym studia, ale... wylali mnie.

Zostałem bez grosza, bez mieszkania. To był najgorszy okres mojego życia. Wspominam go z mieszanymi uczuciami. Ratowała mnie Magdalena, ale jej skromna pensja ledwie starczała na najpotrzebniejsze wydatki. I ona traciła powoli cierpliwość. Los jednak uśmiechnął się do mnie - zatrudniono mnie jako budowlanego inspektora technicznego w Miejskim Zarządzie Budynków Mieszkalnych. Wynagrodzenie było głodowe, ale mogłem opłacać wynajęty pokój u pani Paczyńskiej na ulicy Wielkopolskiej. Dorabiałem, malując kartki świąteczne i sprzedając je na ulicy. Wreszcie mogłem kupić sobie nowe buty, a Magdalenie zimowy płaszcz.

Mimo różnych perturbacji - niedojadania, dziurawych butów i znoszonej odzieży - muza natchnienia mnie nie opuszczała. Pisałem wiele historyjek, spłodziłem dwa pełne scenariusze filmowe: komedię pomyłek z niemowlakami i przygody amerykańskiego turysty w socjalistycznej rzeczywistości. Jakże byłem naiwny, myśląc, że ktoś nakręci z tego filmy!

Współpracowałem też z Polskim Radiem Szczecin, z wesołą, choć - nie ukrywam - dość kretyńską audycją Radio Kuter. Redaktor prowadzący zagarniał trzy czwarte wynagrodzenia, parafrazując "Pana Tadeusza" na... nie pamiętam co. My, kilku autorów skeczów, zadowalaliśmy się resztkami. Mimo to dostawałem parę złotych - raz nawet trzysta, gdy Magdalena zarabiała miesięcznie czterysta.

Wydawało się, że mogę się literacko rozwinąć i może nawet utrzymywać z pisania. Nie byłem jednak aż tak beznadziejny, by tracić poczucie rzeczywistości. Poziom tej audycji był poniżej przyzwoitej grafomanii. Nie chciałem jej autoryzować swoim nazwiskiem - i wycofałem się.

Przypuszczam, że miałem szansę na rozpoczęcie kariery literackiej. Wystarczyło tylko - jak to wtedy bywało - "polizać" kilka właściwych tyłków. Dziś pewnie przeżywałbym renesans swojej socjalistycznej twórczości, jak wielu drani z tamtego okresu.

Za sukces mogę uznać powodzenie w konkursie na nowelę filmową o zadanym temacie, ogłoszonym przez Sztandar Młodych. Film nosił tytuł Ostatni strzał - socjalistyczna chała, nie warta funta kłaków. Ale znalazłem się w dziesiątce wybranych spośród ponad dziewięciuset uczestników, w tym zawodowych dziennikarzy i pisarzy. Miałem więc talent - tylko nikt mnie w tym nie utwierdził. Pisząc do szuflady, zmarnowałem pióro.

Do dalszej, bardziej szczegółowej części mojego życiorysu, obejmującej lata 1959-1983, odsyłam do książki "Za burtą legendy", publikowanej na stronie internetowej: Jagielski.com.pl

Tu jedynie hasłowo zaznaczę najważniejsze wydarzenia, które uważam za godne zapamiętania:

Ślub z Magdaleną - Szczecin, 23 czerwca 1958 roku.

Narodziny syna Tibora - 13 stycznia 1959 roku.

17 października 1959 roku - przyjęcie do pracy w Polskiej Żegludze Morskiej, w załogach pływających, na stanowisku pomocnika stewarda. To wtedy poznałem normalny, inny niż komunistyczny świat!

Po ukończeniu kursów na pełnego stewarda i kucharza oraz po zdaniu egzaminu państwowego otrzymałem dyplom oficerski - intendenta III klasy. Na tym stanowisku pracowałem do rozwiązania umowy o pracę w maju 1983 roku.

4 lipca 1965 roku rodzi się Tomasz, drugi syn.

Latem następnego roku małym samochodzikiem Zastawa 600, udając się na wakacje do Złotych Piasków w Bułgarii, przejeżdżamy przez Węgry. Zakochuje się w tym uroczym Kraju. Miłość trwa do dziś.
 

Krzysztof Jagielski - pisarz, członek Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie - Londyn, działacz ZZ "Solidarność" w Szczecinie.
 

POPRZEDNIE CZĘŚCI
 


PANORAMA - NIEZALEŻNY MAGAZYN POLONII KANADYJSKIEJ
Tel: (514) 367-1224, E-mail: kontakt@panoramanews.org
Designed and maintained by Andrzej Leszczewicz
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
ZALOGUJ SIĘ