.

MAGAZYN PANORAMA
352 Bergevin, Suite 6 
Lasalle, Qc
H8R 3M3 

E-mail: kontakt@panoramanews.org

Tel. (514) 367-1224 
Tel. (514) 963-1080



 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

Emigracyjne drogi - Kanada (cz. 24)

Wkraczamy w życie...

Basia wyjechała na tydzień na konferencję naukową do Halifaksu, a my zostaliśmy sami w jej mieszkaniu - z dwojgiem jej dzieci i naszymi dwojgiem. Od tej chwili byliśmy zdani wyłącznie na siebie, próbując odnaleźć się w nowym, wciąż obcym świecie.

Wielka sieć sklepów spożywczych Steinberg, której filia znajdowała się tuż obok i gdzie zwykle robiliśmy zakupy z Basią, niespodziewanie ogłosiła strajk. Nie wiedzieliśmy, gdzie zaopatrywać się w najpotrzebniejsze artykuły i nie przepłacać. Za radą Kuby pojechaliśmy autobusem na ulicę St-Laurent, by znaleźć duży i podobno tani sklep spożywczy o nazwie Warshaw. Nazwa brzmiała jak "Warszawa" - i mieliśmy cichą nadzieję, że może rzeczywiście ma z nią coś wspólnego.

St-Laurent okazała się długim na kilka kilometrów ciągiem gęsto upchanych, maleńkich sklepików etnicznych, pełnych towarów sprowadzanych z najdalszych zakątków świata. Przechodziliśmy przez dzielnice chińskie, hinduskie, arabskie, afrykańskie, a także biedniejsze europejskie. Było tam nawet polskie biuro podróży, w którym rządziła wszechwiedząca pani Zosia - później się z nią zaprzyjaźniliśmy. Sama ulica stanowiła swoisty fenomen, a zarazem atrakcję turystyczną: można tam było kupić niezwykłe towary z importu w zaskakująco niskich cenach.

Wówczas jednak Joleczka czuła się w tym wszystkim zupełnie zagubiona. Nie znała ani towarów, ani ich jakości czy wartości. Oszołomił ją chaos tego jarmarcznego piękna (a może brzydoty) i krzykliwy zgiełk ulicy.

Kiedy wreszcie dotarliśmy do sklepu Warshaw, czekał ją kolejny szok. Jarzyny, owoce, mięsa, ryby, pieczywo, mąka, cukier, kasze, nabiał - wszystko było wystawione w olbrzymich ilościach, byle jak, bez ładu, na stołach i półkach. Pod nimi walały się rozdeptane liście i zgniecione owoce. Po Wiedniu, z jego uporządkowanymi, lśniącymi sklepikami, ten widok był dla niej wstrząsem. Wydawało się, jakby przez ten sklep przeszło nie jedno stado słoni, lecz cały tabun.

Obok Warshaw mieścił się tani sklep odzieżowy Rossi. Gdy Joleczka zajrzała do środka, tylko westchnęła z rozpaczą:

- O Boże, gdzie ja się znalazłam... w jakim my kraju jesteśmy…

Z zaciśniętymi ustami weszła do środka i z widocznym obrzydzeniem zaczęła grzebać w stosach byle jak porozrzucanych ubrań.

Notka z przyszłości:

W następnych latach poznaliśmy wiele innych miejsc - eleganckich butików, galerii handlowych, przestronnych i pięknych. Wtedy jednak nie mieliśmy o nich pojęcia, a nawet gdybyśmy mieli, nie byłoby nas na nie stać. Z czasem i sama ulica St-Laurent się zmieniła - wypiękniała, nabrała stylu i spokoju. Ale tamtego dnia, w tamtym czasie, właśnie to zobaczyliśmy i to zapamiętaliśmy jako symbol Montrealu, a może i całej Kanady.

Na domiar złego moja obiecana praca, ta która miała nam zapewnić start, nie doszła do skutku. Jak przewidział Tom Green - mój dawny dobroczyńca i przyszły, "na papierze" pracodawca - jego firma upadła i już nie istniała.

Joleczka coraz gorzej znosiła te kolejne niespodzianki. Była przygnębiona, rozdrażniona, zamykała się w sobie, czasem wybuchała z bezsilności. Patrząc na Montreal jej oczami i ja zacząłem czuć się tu nieswojo. Wszystko, co jarmarczne, tandetne, zaczęło mnie razić. Coraz silniej czułem ciężar odpowiedzialności - i winy - że to ja ją tu sprowadziłem i że może ją unieszczęśliwiłem.

Musiałem coś zrobić, bo traciłem energię i wiarę - właśnie wtedy, gdy najbardziej były potrzebne, by stworzyć nam tu nowe, normalne życie. Doszło między nami do poważnej rozmowy. Wręczyłem Joleczce nasze austriackie dokumenty i świeżo wyrobione paszporty kanadyjskie.

- Może to był błąd, że zdecydowałaś się ze mną tu przyjechać - powiedziałem zmęczony. - Może powinnaś była zostać w Austrii. Ja już tam nie wrócę. Ale jeśli ty chcesz, możesz. 

Jeśli zostajesz, to proszę pomóż mi, pracujmy nad tym razem, by nam tu było dobrze. Ale jeśli rzeczywiście nie możesz tu wytrzymać, jeśli nie widzisz szans na to by Kanadę polubić i się tu odnaleźć, to wracaj do Wiednia, gdzie jeszcze jest nasze mieszkanie, jeszcze wszystko możesz odwrócić.

Joleczka zdecydowała się zostać. Zacięła się w sobie, milczała, ale robiła wszystko, by nasze życie miało choć pozory normalności. Czułem jednak, jak bardzo czuła się obca i samotna - z niejaką ledwie pociechą bliskości Basi i garstki przyjaciół z Polski.

Pierwsze Boże Narodzenie w Kanadzie

Święta spędzaliśmy już w naszym własnym mieszkaniu przy Abelard.

Joleczka odkryła sklep Old Europe, w którym - jak powiedziała - znalazła wszystko, czego potrzebowała, by przygotować nasze "normalne" święta. Nie mogło zabraknąć makowca, sernika ani karpia. Po tego ostatniego wysłała mnie do sklepu rybnego Waldman, niedaleko St-Laurent - ponoć jedynego miejsca w Montrealu, gdzie można było kupić prawdziwego karpia. Kazała mi przy tym dopilnować, by był śnięty - wciąż pamiętała tego z Wiednia, który skakał jej na patelni.

Miałem też zdobyć choinkę. Pojechałem z Hanavi na rynek Atwater - w samą wigilię, by skorzystać z przecen. Nie znając się na drzewkach, kupiliśmy zamiast świerku czy jodły... małą, rozłożystą sosenkę. Gdy Joleczka ją zobaczyła, była zgorszona:

- To świętokradztwo! Sosna na Boże Narodzenie?!

Na szczęście jej pomysłowość i zmysł estetyczny sprawiły, że nasza "świętokradzka" choinka szybko stała się piękną ozdobą. Joleczka śmiała się potem, że wyglądała jak ciocia Stasia - mała i okrągła.

Wieczorem, gdy zapłonęły świece, a w oknach odbijał się blask lampek, zapach sosenki zmieszał się z aromatem barszczu, pasztecików i pierogów, które Joleczka przygotowała z niezwykłą starannością - jakby chciała tym smakiem przywołać wszystko, co zostawiła za oceanem.

Dzieci śmiały się, śpiewaliśmy kolędy, a przez chwilę wydawało się, że czas się zatrzymał - jakbyśmy byli jednocześnie tu i tam, w naszym dawnym świecie.

Było skromnie, inaczej, ale prawdziwie. I choć za oknem nie dźwięczały polskie dzwony, wiedzieliśmy, że to Boże Narodzenie - nasze pierwsze w Kanadzie - na zawsze pozostanie w pamięci jako początek czegoś nowego.

Tak zaczynało się nasze kanadyjskie życie - trudne, pełne tęsknoty, ale zbudowane na nadziei i wierze, że każdy początek, nawet ten najcięższy, niesie w sobie ziarno przyszłego domu.
 

Jan Duniewicz - magister inżynier, doradca międzynarodowy w biznesie, przywództwie i transformacji osobistej.
 

 POPRZEDNIE CZĘŚCI


PANORAMA - NIEZALEŻNY MAGAZYN POLONII KANADYJSKIEJ
Tel: (514) 367-1224, E-mail: kontakt@panoramanews.org
Designed and maintained by Andrzej Leszczewicz
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
ZALOGUJ SIĘ