.
NUMER 11 / KWIECIEŃ 2020

MAGAZYN PANORAMA
352 Bergevin, Suite 6 
Lasalle, Qc
H8R 3M3 

E-mail: [email protected]

Tel. (514) 367-1224 
Tel. (514) 963-1080



 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

Wyrachowane szaleństwo (Odc. 11)
 
... Jerzy Adamuszek
Wyrachowane szaleństwo

Wydawnictwo ISKRY 1994 / Seria "Naokoło Świata"

Relacja z wyprawy samochodem osobowym wzdłuż obu Ameryk - od Alaski po Ziemię Ognistą, w trakcie której został ustanowiony rekord wpisany do Ksiegi Rekordów Guinnessa.

..
..
W planie mam nocleg w miejscowości Oaxaca. A przede mną jeszcze ponad 300 kilometrów jazdy.
Tuż za miastem mój samochód o mało co nie znalazł się w olbrzymiej dziurze na pół szerokości drogi. Na skutek erozji obsunęła się ziemia spod asfaltu, a potem zapadła się nawierzchnia. Zauważyłem tę wyrwę w ostatniej chwili i nagle odbiłem w lewo. Szczęście, że nikt nie jechał z przeciwnej strony. Musiało się to stać niedawno, gdyż nie było tam żadnego ostrzeżenia. Na próżno starałem się wytłumaczyć żołnierzowi w następnym punkcie kontrolnym, że w jezdni jest duża i niebezpieczna dziura. Przytakiwał głową i mówił z uśmiechem: si, si. Pomyślałem, że poinformowałem zły departament.

Dalej droga zaczęła się robić coraz bardziej kręta. Co jakiś czas przejeżdżały meksykańskie autobusy z rozśpiewanymi pasażerami. Tu w Ameryce Łacińskiej jest kilka rodzajów autobusów. Te najlepsze z klimatyzacją kursują pomiędzy większymi miejscowościami, takimi jak Guadalajara czy Mexico. Druga grupa autobusów to te, które przewożą pasażerów na krótszych odległościach. Odznaczają się gorszym stanem technicznym, o czym świadczy czarny jak smoła dym dobywający się z rur wydechowych. Są też autobusy krótsze, z zawsze otwartymi drzwiami i stertami bagażu na dachach. Ostatnią grupę stanowią zwyczajne ciężarówki z odkrytą skrzynią, dookoła której umocowana jest balustrada zabezpieczająca, a ponad głowami pasażerów - długi pręt służący za uchwyt.

Zabrałem się do robienia herbaty, gdyż po meksykańskich tacos piekło mnie w gardle. Droga stała się jeszcze bardziej kręta. Prowadziła wzdłuż grzbietu górskiego, przecinając setki rzek i rzeczek spływających w dół. Biegła po zrobionej w zboczu półce i wciskała się w każdą dolinkę. Przy budowie tej drogi na pewno nie niwelowano terenu. Samochód zaczął jakby tańczyć walca. Postanowiłem liczyć zakręty. Okazało się, że w ciągu minuty biorę ich około czterech, pięciu, co daje ponad trzysta zakrętów na godzinę przy prędkości średnio 70 kilometrów. Czas upływał, a sytuacja się nie zmieniała. Stawało się to nudne i męczące. Nagle wydarzyło się coś zdumiewającego: otóż na jednym z zakrętów zostałem wyprzedzony przez ciężarówkę pełną ludzi. Próbowałem ją dogonić, aby popatrzeć, jak pasażerowie na skrzyni przewalają się z boku na bok, gdy kierowca bierze ostre zakręty. Niestety, pościg się nie udał. Był to drugi przypadek - po pamiętnej przygodzie w Montanie - kiedy ktoś mnie wyprzedził.

Znów wcisnąłem kasetę z Tomem Jonesem. Śpiewam już razem z nim równo, a czasem próbuję coś modyfikować. Ten model odtwarzacza ma to do siebie, że gra na okrągło, jeżeli się go nie wyłącza. Czy jest może odnotowany jakiś rekord słuchania tej samej kasety? Prawdę mówiąc, podczas tego rajdu mógłbym ustanowić jeszcze parę innych rekordów. Rozmaite myśli krążą mi po głowie. Jazda nocą nastręcza więcej trudności niż jazda w dzień. Należy bardzo uważać, ponieważ widoczność jest ograniczona. Nocą odczuwa się samotność. Ciemność wokół wpływa depresyjnie na samopoczucie. Dochodzi do tego zmęczenie po całym dniu. Nawarstwienie tych wszystkich czynników sprawia, że czas się dłuży, a organizm szybciej się męczy, toteż trzeba się pilnować, aby nie przysnąć za kierownicą. Próbowałem już chwilowych postojów, aby zamknąć oczy, zrobić kilkanaście głębszych oddechów oraz parę podstawowych ćwiczeń gimnastycznych. O 2.00 w nocy miałem już dość jazdy, ale postanowiłem, że muszę dotrzeć do Oaxaca. Nie wiem, czy dobrze robię forsując swój organizm, ale przecież nie mogę zatrzymać się do rana w lesie. To zbyt niebezpieczne.

Ta ostatnia godzina jest zwykle nie do wytrzymania. Śpiewam głośno piosenki, deklamuję wiersze, przypominam sobie szkołę średnią, podstawową, nawet przedszkole. Myślami wracam do swej córeczki Dani. Widzę ją bawiącą się ze mną, skaczącą mi po plecach. Bardzo za nią tęsknię. Dopiero dwa tygodnie, jak ją ostatni raz widziałem. Ale też kilka miesięcy od czasu, kiedy wyprowadziłem się z domu. Z Danią jestem bardzo silnie związany. To zrozumiałe w mojej sytuacji: całą rodzinę zostawiłem w Polsce, małżeństwo mi się rozpadło. Wszystkie uczucia przelałem więc na córkę. Bardzo dużo czasu spędzałem z nią w ciągu dnia, gdyż żona pracowała z rana, a ja wieczorami. Karmienie, przewijanie, spacery, wierszyki, bajeczki, zabawa - wszystko to, co zacieśnia więź między ojcem a dzieckiem.

Z rozmyślań wyrywa mnie widok świateł w dolinie. Zanim wjadę do miasta Oaxaca, pokonuję krótki odcinek drogi dwupasmowej. Spokój całkowity.

Oaxaca jest stolicą stanu o tej samej nazwie. Leży w tropikalnej dolinie otoczonej górami Sierra Mądre. Miasto stanowi historyczny monument. Aby zachować jego charakter i rozmiary, nie zezwala się na rozbudowę. Ziemia wokół zarezerwowana jest dla rolnictwa. Na dużym placu targowym na skraju miasta Indianie mogą sprzedawać swoje wyroby rzemieślnicze oraz produkty spożywcze. W regionie Oaxaca znajdują się ruiny z XV wieku. Państwo kładzie duży nacisk na restaurację tych zabytków, gdyż przyciągają one turystów z całego świata.

Objechałem kilka głównych ulic pustego centrum. Jedna z nich miała bardzo popularną nazwę: Independencia. Zauważyłem, że w każdym większym mieście musi być aleja o takiej właśnie nazwie. Szukałem jakiegoś spokojnego miejsca, w którym mógłbym zaparkować samochód bez obawy, że ktoś uszkodzi coś z zewnątrz. Te poszukiwania zawiodły mnie na skraj miasta. Wjechałem na parking koło bogatego hotelu i tam postanowiłem spędzić część drugiej nocy w Meksyku. Już o 6.00 rano zostałem obudzony przez grupę ludzi. Okazało się, że zablokowałem wyjazd dużemu autobusowi, który wiózł międzynarodową wycieczkę. Zrobiło się szumno i gwarno. Pani z recepcji przyszła zapytać, dlaczego nie śpię w hotelu. Odpowiedziałem, że przyjechałem o 3.00 w nocy i nie chciałem nikogo budzić. Ale następnym razem, kiedy tu będę, to na pewno się zamelduję. Przyniesiono mi kawę i przepraszano, że nie skorzystałem z ich usług. Nie chciałem im tłumaczyć, że nigdy nie nocuję w hotelu, tylko zawsze w samochodzie. Niekiedy mógłbym sobie pozwolić na spanie w hotelu, ale straciłbym wtedy minimum osiem, dziesięć godzin, wliczając w to zakwaterowanie się, kąpiel, jedzenie itd. W samochodzie zaoszczędzałem za każdym razem około 50 procent tego cennego czasu, dzięki czemu posuwałem się znacznie szybciej.

Panowała piękna pogoda. Jeszcze raz mogłem podziwiać panoramę miasta Oaxaca. Była niedziela rano. Ludzie ubrani odświętnie w kolorowe szaty szli do kościołów. Święto świętem, ale nie dla tych, którzy żyją z handlu. Kwitnie on tu na okrągło, świątek, piątek i niedziela. Stoiska z napojami, sokami ze świeżych owoców; tacos, tortas i fortillas sprzedawane prosto z rusztu. Ostrzegano mnie w Kanadzie, żebym uważał na lokalne jedzenie, bo łatwo się przez nie nabawić rozstroju żołądka lub podobnych dolegliwości. Ale banany są wszędzie takie same, po zdjęciu skóry można je jeść bez obawy. Potrawy smażone lub gotowane też nie powinny mieć w sobie zarazków chorobotwórczych.

Pierwszy poranek w klimacie tropikalnym. Oaxaca leży 1550 metrów n.p.m., toteż wilgotność jest tu duża, a powietrze jeszcze świeże. Ale co będzie na niższych wysokościach? Zjeżdżam w dolinę, po czym znów powracam w góry, mogę podziwiać ich piękno. Jestem w tym samym paśmie co ostatniej nocy. Ale wtedy widziałem przed maską cadillaca tylko ciemność i krótką, krętą wstęgę wąskiej drogi bez żadnej namalowanej linii. Teraz uświadomiłem sobie, jak wielka musi być odwaga lub głupota kierowców tych autobusów pędzących przed siebie z tak duzą prędkością. Właśnie brak wyobraźni i odpowiedzialności doprowadza często do makabrycznych wypadków. Jadąc dalej, spotykam duże amerykańskie samochody albo mikrobusy wiozące całe rodziny na niedzielny odpoczynek. Pasażerowie przesyłają mi pozdrowienia i wyrazy podziwu lub po prostu zwykłym gestem witają obcokrajowca.

Zatrzymałem się na małym parkingu, aby spojrzeć na dolinę. Ze starego dużego forda wyszło sporo osób, nie skłamię mówiąc, ze osiem. Podeszły do mnie dziewczyny, prosząc o autograf i wspólne zdjęcie.

Droga dalej jest tak samo kręta i niebezpieczna. Pomimo niedzieli spotyka się obładowane ciężarówki wlokące się pod górę. Kierowcy jeżdżą tu nierozważnie, ale współpracują ze sobą. I tak prowadzący wielką ciężarówkę, nawet przed zakrętem lub tuż przed wzniesieniem, daje znak ręką, aby szybsze samochody go wyprzedzały, gdyż jego prędkość jest mała i szkoda czasu tych, co są za nim. Początkowo nie rozumiałem, dlaczego kierowca ciężarówki włącza w podobnej sytuacji lewy kierunkowskaz. Myślałem, że to on będzie kogoś wyprzedzał, toteż nie wyrywałem się do przodu. Nie pomagały klaksony tych za mną. Dopiero później uświadomiłem sobie, ze to sygnał, iż droga jest wolna i można wyprzedzać. Czasami taki manewr jest bardzo niebezpieczny, jeśli wykonuje go ciężarówka lub jakiś stary, rozlatujący się samochód osobowy. Sprawę utrudnia brak pobocza, bo nie można tak nazwać 50-centymetrowego nierównego pasa ziemi. Nakładające się warstwy asfaltu powodują dodatkową przeszkodę.

Jeszcze 50 kilometrów karkołomnej jazdy w dół i oto jestem w Tehuantepec - miasteczku znanym z festiwali i gorących źródeł. To już nieco inny Meksyk. Podczas fiest i obrzędów religijnych mieszkańcy tych okolic noszą stroje ozdobione żywymi kwiatami; popularne są również naszyjniki i kolczyki ze złota. Istmo de Tehuantepec to najwęższy fragment lądu pomiędzy dwoma oceanami. 215 kilometrów od Zatoki Meksykańskiej do Pacyfiku. Ostatnie paręset kilometrów do Gwatemali przemierzam już po płaskim terenie wzdłuż Pacyfiku.

W Juchitan miałem kłopoty ze znalezieniem czynnej stacji benzynowej, gdyż w miasteczku była fiesta i targ. Droga prowadząca wzdłuż wybrzeża wywarła na mnie niezapomniane wrażenie. Po obu stronach, już kilkanaście centymetrów od asfaltu, wznosiła się 2-metrowa ściana trzciny cukrowej. Jeżeli z przeciwka jechał jakiś szerszy samochód, to musiałem zjechać na prawą stronę tak, że lusterko cadillaca czasami ocierało się o trzcinę. Jej plantacje są bardzo rozległe i ciągną się aż do samej Gwatemali. Co jakiś czas przejeżdżałem przez kłęby dymu; oznaczało to, że trzcina została już wycięta i jej resztki były wypalane. Spotykałem grupy pracowników w charakterystycznych kapeluszach i z długimi zakrzywionymi nożami. Szli grupami do pracy lub z powrotem. Był czas fiesty, toteż niektórzy, siedząc przy drodze, spożywali posiłek. W gorącym powietrzu czuło się wilgoć.

Minąłem miasteczko Tonala słynące z wyrobów garncarskich. Na mojej trasie zaczęło się pojawiać coraz więcej wsi. Jechałem przez nie bardzo ostrożnie ze względu na liczne niebezpieczeństwa: dzieci bawiące się na szosie, grupy ludzi, przebiegające psy, czy wolno puszczone świnie. Droga ta nazywa się szumnie Transamerican Highway. Minąłem dwa małe miasteczka, Huixtla i Tapachula.

Do Gwatemali z Meksyku prowadzą trzy przejścia graniczne. Zdecydowałem się na to położone najbardziej na południe, aby potem jechać do Salwadoru drogą biegnącą jak najbliżej oceanu. Na nieszczęście asfalt się skończył i musiałem uważać, aby od dziur na drodze nic się w samochodzie nie urwało.

Granicę przekraczałem w Ciudad Hidalgo. Najpierw strona meksykańska. Żołnierz sprawdził, czy dane samochodu pokrywają się z rzeczywistością, potem parę pieczątek, podpisów i przejazd do Gwatemali. Nim dojechałem do pierwszej budki granicznej, wóz mój obiegła grupa dzieci, pomiędzy którymi było paru dorosłych. Początkowo nie wiedziałem, o co chodzi, ale szybko pojąłem, że o pieniądze. Zostawiłem samochód na poboczu, oczywiście zamknięty, a sam pod eskortą jednego z panów z tej grupy udałem się do większego budynku, który w niczym nie przypominał posterunku granicznego. Szczekające psy, gdaczące kury, kaczki, krzyczące dzieci, przekupki oferujące swoje towary. Jedyne angielskie słowa, jakie znał mój przewodnik, to my friend i no problem. Odprawa polegała na tym, że otrzymałem dużą kartę, na której należało zgromadzić kilka pieczątek i stempli. Potem musiałem wrócić do głównego okienka, w którym przybije się dużą pieczątkę z podpisem. Aby uzyskać te - nazwijmy to - podpieczątki, należało się poddać rozmaitym kontrolom, poczynając od osobistej, i uiścić opłatę.

Mój opiekun w cywilu, który okazał się chodzącym bankiem, obiecał mi, że będzie płacił za mnie w walucie gwatemalskiej, a ja potem dam mu dolary amerykańskie. Miał notesik, w którym notował poszczególne opłaty.

Kontrola druga to oględziny samochodu, czy przypadkiem nie przewożę broni, bomby lub narkotyków. Kolejną opłatę musiałem uiścić za obowiązkowe spryskanie mego samochodu środkiem przeciw chorobom zakaźnym i tropikalnym lub jakiemuś innemu świństwu, które bym ewentualnie przemycał przez granicę z Meksyku. Dezynfekcja pojazdu polegała na tym, że zjawił się bosy młodzian z pojemnikiem na plecach, z którego sterczała rura. Urządzenia dopełniała pompka ręczna. Podobnych spryskiwaczy używano w Polsce w latach sześćdziesiątych do tępienia stonki ziemniaczanej. Drugi etap dezynfekcji polegał na rozpyleniu jakiegoś środka w areozolu. Po wykonaniu tej usługi wręczono mi kwit na pamiątkę i oczywiście nakaz zapłaty. Wtedy dopiero otrzymałem ostateczną pieczątkę na swojej karcie, a potem pieczątkę w paszporcie i zezwolenie na wjazd. Mój „bank" miał kalkulator, który po kilku operacjach wyświetlił liczbę „10", co oznaczało, że mam zapłacićl 0 dolarów amerykanskich. Dzieciom, które nie opuszczały nas na krok, dałem garść pieniędzy meksykańskich, jakie mi zostały, i trochę cukierków. Nie kupowałem też waluty gwatemalskiej, gdyż benzyny miałem cały zbiornik i nie zamierzałem tankować w Gwatemali. Nie planowałem zresztą być tu dłużej niż cztery godziny.
O 18.00 wjechałem do Gwatemali, która niegdyś stanowiła centrum obszaru zamieszkanego przez Majów. Obecnie żyje ich tylko około półtora miliona. Mówią swoim językiem i praktykują własne obrządki religijne, które splatają się z katolicyzmem. Ruiny budowli Majów traktowane są jako monument narodowy.

Pojechałem drogą, która zdawała się prowadzić do głównego szlaku przez Gwatemalę. Po paru kilometrach okazało się jednak, że znalazłem się w polu; pierwszy raz zdarzyło mi się zabłądzić. Prawda, że jadąc przez wieś napotykałem zdziwione spojrzenia ludzi. Może myśleli, że przybyłem kogoś odwiedzić. Zawróciłem więc do granicy i jeszcze raz spytałem o drogę. Okazało się, że skręciłem w prawo, podczas gdy nelezało jechać prosto. Po hiszpańsku słowa „prosto" i „na prawo" brzmią bardzo podobnie. Pytanie się o drogę to konieczność, zwłaszcza w małych miejscowościach, gdzie nie ma znaków drogowych. Sytuacja na trasie podobna jak przed granicą; dzieci, zwierzęta i dużo kurzu. Po chwili zaległa ciemność. Zmrok zapada tu bardzo szybko - słońce prawie prostopadle chowa się za horyzont.
 

C.D.N.


Jerzy Adamuszek - po ukończeniu geografii na UJ-cie w Krakowie w 1980 przybył do Montrealu. Autor książek podróżniczych: "Wyrachowane Szaleństwo", "Kuba to nie tylko Varadero" (po angielsku "Cuba is not only Varadero") i "Słonie na olejno". Niektóre jego osiągnięcia zarejestrowała Księga Rekordów Guinnessa. Organizator "Spotkań Podróżniczych" oraz "Są Wśród Nas" w Konsulacie Generalnym RP w Montrealu (www.sawsrodnas.ca).


PANORAMA - MAGAZYN RADIA POLONIA CFMB 1280 AM, MONTREAL, KANADA
Tel: (514) 367-1224, (514) 963-1080, E-mail: [email protected]
Designed and maintained by Andrzej Leszczewicz
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
ZALOGUJ SIĘ