.
NUMER 6 / LISTOPAD 2019

MAGAZYN PANORAMA
352 Bergevin, Suite 6 
Lasalle, Qc
H8R 3M3 

E-mail: [email protected]

Tel. (514) 367-1224 
Tel. (514) 963-1080



 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

Od Pacyfiku po Atlantyk - piesza wyprawa przez Kanadę 

Niemożliwe?

Wszystko zaczęło się w pewną zimową noc 18 lutego 2014 roku. Miniony dzień był mroźny, ponury i ciemny. Chciałoby się jedynie usiąść przy kominku i nie ruszać się. Niestety, już od rana byłem na uniwersytecie. Zmęczony i zabiegany do tego stopnia, że nie było ani chwili na oddech. Tego dnia po powrocie do domu, wieczorem, pojawiła się dość niecodzienna myśl, by pieszo przejść całą Kanadę. Pomysł ten od tego czasu obsesyjnie "siedział" mi w głowie.

Od wielu lat myślałem o jakiejś wyprawie, ale nie było to nic konkretnego. Myślałem o Hiszpanii i o szlaku świętego Jakuba do Santiago de Compostela. Uznałem jednak, że jest to zbyt popularna wyprawa, na którą decydują się dziesiątki osób. Poza tym w Hiszpanii jest piekielnie gorąco i wiem, że nie są to warunki dla mnie. Ja jestem człowiekiem śniegu i chciałem zmierzyć się z zimą. Namiot, zima, ognisko, to mnie bardziej ciekawiło niż upał na plaży.

Kilka miesięcy wcześniej, pod koniec wakacji, pojechałem do małego miasteczka na północ od Montrealu. Małego, ale bardzo znanego - Mont Tremblant (coś jak Zakopane w Polsce), a w nim same hotele, restauracje i wszechobecna komercja. Bardzo ładnie położone - blisko jeziora i otoczone górami. Miałem ochotę pobiegać po Górach Laurentyńskich. Przypadkiem trafiłem na dzień, gdy rozgrywane były zawody Iron Man. Rano zaczynają się pływaniem (ja akurat nie cierpię wody!), później sto osiemdziesiąt kilometrów na rowerze, a na koniec jeszcze maraton. Widziałem, że nie tylko profesjonalni sportowcy brali w nich udział, ale zwykli amatorzy też byli w stanie ukończyć ten morderczy wyścig. Wszystko zależało od treningów i od przygotowania. Skoro oni mogli, to dlaczego ja nie mógłbym wystartować w takich zawodach?

Wieczorem 18 lutego, zupełnie przypadkiem natrafiłem na historię Terry'ego Foxa. Jest 1980 rok. Młody chłopak, w moim wieku, miał amputowaną nogę z powodu raka. Mimo osobistej tragedii stawia przed sobą wielki cel. Zawzięcie trenuje chodzenie i bieganie na swojej nowej protezie nogi i postanawia przebiec całą Kanadę. Ze wschodu na zachód. Osiem tysięcy kilometrów! Rusza w kwietniu z St. John's w Nowej Fundlandii i kieruje się na zachód codziennie pokonując maraton. Postanawia też zebrać dwadzieścia cztery miliony dolarów na walkę z rakiem. Po jednym dolarze od każdego Kanadyjczyka. Początki są trudne i jest to ogromny wysiłek, ale ludzie przychylnie podchodzą do jego Marathon of Hope (Maratonu Nadziei). Gdy doszedł do Ontario ludzi ogarnął szał na jego punkcie. Cały kraj wspierał jego wysiłki i ludzie hojnie przekazywali datki na jego cel. Zbliżając się do Thunder Bay zmuszony był jednak zrezygnować z dalszego biegu, ponieważ rak dostał się do płuc. Niedługo później Terry zmarł. Czyż ta historia nie jest fascynująca i tragiczna zarazem?

Historia Terry Foxa była bodźcem, który skłonił mnie do podjęcia podobnej próby. Wiele różnych pomysłów ostatecznie złożyło się na ten jeden wielki cel. Tego dnia wiedziałem już, co chcę zrobić i byłem gotowy zaryzykować wszystko. Nie będzie to jeden miesiąc wyprawy, ani dwa. Przy sześciu maratonach w tygodniu dałoby to aż osiem miesięcy! Wiadomo, że ciężko byłoby utrzymać taką średnią, więc szykowałem się na bardzo długą przygodę. Osiem miesięcy było celem, który mogłem osiągnąć ciężko pracując nad sobą. Tylko jak się przygotować do wyprawy? Od czego zacząć przygotowania? Co ze sprzętem? Gdzie zacząć wyprawę, na zachodzie czy na wschodzie? Co z mrozami podczas kanadyjskiej zimy? Kiedy rozpocząć wyprawę by było to najkorzystniejsze? W której części kraju najlepiej byłoby walczyć z zimą? A może zainteresuję jakieś media swoim projektem? Jak będą media, to może i sponsorzy?
 

Fragment rozdziału 1 - Przygodę czas zacząć!

21 stycznia 2015

Clover Point - Mile 0 - Langford | 24 km

Dzień 1 - PRZYGODĘ CZAS ZACZĄĆ!!!

To dzisiaj!!! To ten dzień! Zaczynam wyprawę życia!!! Jest środa, 21 stycznia. Bardzo ładny dzień w Victorii, wygląda bardziej na środek lata niż na środek zimy. Poranek był zdecydowanie ciężki, gdyż tej nocy nie mogłem spać. Co za pech! Akurat teraz, kiedy powinienem być w najlepszej formie fizycznej i psychicznej przed czekającą mnie wielomiesięczną eskapadą. Jedno jest pewne: nie będzie łatwo na trasie.

Drugą noc w Victorii spałem również w domu Miriam i Sławka. Co za niesamowite szczęście, że trafiłem na tak wspaniałych ludzi już na początku wyprawy! Ci Państwo, bardzo mi pomogli w organizacji przygotowań i transportu. Ich serdeczność, gościnność, miła polska atmosfera sprawiły, że czułem się jak w rodzinnym domu. Szybkie śniadanie, przygotowanie do drogi, sprawdzenie sprzętu fotograficznego i czas ruszać na Clover Point oraz "Mile 0", aby rozpocząć przygodę. W tym momencie poczułem wielki przypływ energii. Nieważne, ile nocy nie spałem. Teraz jestem gotowy na przygodę!

Jedziemy na miejsce startu razem z Miriam i jej córką. W głowie kłębi się tylko jedna myśl - "Nie mogę zawieść siebie i sprzyjających mi ludzi". Nie skłamię, jeśli powiem, że jest to dla mnie niesamowicie ważne wydarzenie. Przygotowując i planując je, chciałem, aby wszystko było wyjątkowe. Dojechaliśmy na Clover Point. To miłe, gdy takie wydarzenie zaczyna się w towarzystwie, a nie samotnie, to zawsze dodaje pewności siebie. Wszyscy zrobiliśmy sobie krótki spacer. Przed odjazdem do pracy Miriam życzyła mi jeszcze powodzenia w wyprawie. Zacząłem nagrywać film, właśnie tu na Clover Point, bla bla bla i szukałem miejsca, by zejść na brzeg oceanu i przy okazji się nie zabić...

W międzyczasie przyjechał Sławek, by również życzyć mi powodzenia. Może to i dobrze, że w tym momencie, bo doradził, gdzie można bezpiecznie wejść "na plażę". Jest środek tygodnia, a nie weekend, więc on również szybko uciekł do pracy. To naprawdę jest bardzo miłe, że coraz więcej osób dowiaduje się o mojej wyprawie, nawet na krańcu świata. Dość gadania i myślenia o głupotach. Idę po mokrych pniach drzew na kamienistą plażę i ruszam! Jeszcze kilka sekund!

Jest godzina 9:45, piękny poranek, 21 stycznia 2015 roku. Zamoczyłem rękę w Pacyfiku. Woda jest tak zimna, że ręka po chwili zaczęła drętwieć. Chcąc nie chcąc, zamoczyłem też nogę, bo gdy podchodziłem do wody, raczej spokojnej, przyszła jedna większa fala - zamoczyła buty i spodnie. Niech to będzie dobra wróżba. Widać czeka mnie wielka przygoda! Zabrałem też jeden kamień z plaży, by mi towarzyszył aż do krańca świata - do Cape Spear. To gdzieś daleko, za górami, za lasami na wschodzie Kanady, po tysiącach kilometrów i tysiącach litrów wylanego potu. Ale dlaczego ja to mówię tak spokojnie?! RUSZAM!!!!!!!!

Zaczęło się szaleństwo! Biegałem po plaży jak dziecko i cieszyłem się, że mimo ogromnych przeszkód jestem tu w Victorii i udało się wreszcie wyruszyć! Hurra, idę przez Kanadę! Teraz dopiero zacznie się prawdziwa przygoda! To już ten dzień! Obudził się we mnie lew i ogromna motywacja: "dojdę do mety, choćby nie wiem co!".

W tym miejscu warto podziękować wszystkim osobom, które pomogły mi przejść przez jedenaście miesięcy przygotowań i organizacji. Bez Waszego wsparcia na pewno nie doszedłbym do tego miejsca. Dziękuję rodzinie, znajomym, sponsorom, mediom i Wam wszystkim, którzy pomagali w przygotowaniach, pisząc na Facebooku. Naprawdę cieszę się, że informacje o wyprawie docierają do coraz większej ilości osób!

Będąc jeszcze na plaży, odebrałem kilka telefonów. Wszyscy życzyli mi powodzenia. Już małym sukcesem był fakt, że w ogóle udało się wyruszyć. Odebrałem też kilka SMS-ów od nieznajomych - zapewne osoby, które znalazły moją stronę internetową, stronę na Facebooku lub wywiad na niemieckim portalu Onet.pl. Po opublikowaniu wywiadu telefon nie przestawał dzwonić. Ciągle ktoś chciał rozmawiać, prosić o rozmowę, a czasem ktoś po prostu napisał SMS-a, by życzyć mi powodzenia. Oto przykłady:

"Szanowny Panie Jakubie! Przeczytałam Pańską historię na Onecie i od tego czasu śledzę Pana przygotowania do tej niezwykłej podróży. Dla mnie jest to nieosiągalne, dlatego cieszę się Pana szczęściem i będzie to dla mnie namiastka wielkich marzeń! Trzymam kciuki, będę trzymać do samego końca Pańskiej podróży! Proszę wybaczyć bezpośredniość, serdecznie pozdrawiam. Patrycja"

"Wytrwałości, zdrowia i szczęścia. Powodzenia! Pozdrawiam ze Szczecina - Adam"

Po chwili marszu dotarłem na "Mile 0" - oficjalny początek Trans Canada Highway. Co najważniejsze, dla mnie to punkt, gdzie zaczyna się wędrówka od Pacyfiku po Atlantyk. Jest to słynne miejsce, gdzie wiele osób przyjeżdża specjalnie, by je zobaczyć. Zatrzymałem się tu na krótką sesję zdjęciową. Byłoby źle, gdybym nie miał dobrych zdjęć z początku wyprawy! Nagrałem też film: wszędzie widać radość i entuzjazm! W parku tuż za "Mile 0" znajduje się pomnik Terry Foxa, bohatera, który biegł przez Kanadę z protezą jednej nogi. Planując swoją wyprawę, myślałem o upamiętnieniu tego wydarzenia i bohatera oraz chciałem, przynajmniej w części, przejść trasą, którą on zamierzał przejść.

Pod koniec dnia przyjechał po mnie Sławek. Mokry, wychłodzony, ale niezwykle szczęśliwy doszedłem i przeżyłem pierwszy dzień! Wyprawa będzie niezwykła, teraz to do mnie dotarło. Trzeba żyć chwilą, cieszyć się z każdego dnia! 

Około dziewiętnastej byliśmy już w domu. Zwiedzanie centrum trwało naprawdę bardzo długo. O dziewiątej rano przyjechaliśmy do "Mile 0" i po dziesięciu godzinach przeszedłem dwadzieścia dwa kilometry. Jeszcze będzie czas na bicie rekordów. Rozmawialiśmy o moim dniu, siedząc razem przy stole. Po takim dniu obiad smakował rewelacyjnie, to było wszystko, o czym już dziś marzyłem…

Byłem jeszcze w stanie opisać wszystko w dzienniku i po prostu padłem ze zmęczenia. Pierwszy dzień, pierwsze przygody, dużo wrażeń - jeden z najlepszych dni w życiu!!!!!!
 

Fragment rozdziału 2 - Magia Vancouver

29 stycznia 2015

Odpoczynek | 0 km

Dzień 9 - Jedziemy do Vancouver!!!!!!

Dziś jedziemy do Vancouver!!! Rano zadzwonił Pan Zenek i powiedział, by około południa być w marinie w Horseshoe Bay. Miałem wprowadzić się na jacht na kilka dni, a następnie razem chcieliśmy pojechać do Vancouver i zwiedzać do oporu. Jest tu wiele miejsc wartych uwagi, ale mając tylko jeden dzień, trzeba było wybierać. Cieszę się, że mam super przewodnika!

Tego dnia wstałem rano, więc miałem dużo czasu na rozmowę z Panem Januszem, moim gospodarzem. Od razu znaleźliśmy wspólny temat. Razem lubimy przygody, więc był to temat przewodni, a z Panem Januszem - starym wilkiem morskim - można rozmawiać bardzo długo. Obecnie mieszka on w Squamish i jest na emeryturze. Mając tyle szlaków turystycznych tuż obok domu, jest bardzo aktywny i chodzi po górach. Nie widać, by się nudził i ma wiele ciekawych historii do opowiedzenia! Poruszyliśmy też tematy wypraw, różnych dokonań Polaków i nie tylko. Jakoś w pamięci najbardziej zapadła mi rozmowa o wyprawie przez Northwest Passage, czyli Przejście Północno-Zachodnie. Może kiedyś spróbuję sam?

Ach! Nie wspomniałem jeszcze, w jaki sposób poznałem Pana Janusza. Jak pamiętacie, skontaktował się ze mną Pan Zenek z Vancouver i zaoferował pomoc. Zarówno on, jak i mój gospodarz, należą do Polskiego Klubu Żeglarskiego w Vancouver. Dowiedziałem się też, że klub wspiera ciekawe wyprawy innych Polaków. Są bardzo aktywni i chętnie służą pomocą.

[...]

Pan Zenek czekał na nas w marinie w Horseshoe Bay. Zobaczyłem jacht i szczerze mówiąc - jest lepiej niż się spodziewałem! Jest to jacht klubowy, naprawdę duży. Można nim wypłynąć w rejs i mieć komfortowe "mieszkanko". Na jachcie jeszcze nigdy nie spałem. Jest prąd, piwo, polskie jedzenie - będzie dobrze! Szybko się rozpakowałem. Otrzymałem instrukcje, jak powinienem postępować i ruszyliśmy na przejażdżkę po Vancouver!

Gdy nadeszła pora kolacji pojechaliśmy na sushi! Dzień naprawdę nie mógł się lepiej zakończyć! Jak wejdę w góry, to takich atrakcji może już nie być. Ale na razie trzeba z tego korzystać. Dziś pierwsza noc na jachcie. Dobrze, że mam ogrzewanie. Dzięki temu w środku jest przyjemnie ciepło. Łóżko jest improwizowane, trochę ciasne, ale poradzę sobie. Dobrze też, że mam ciepły śpiwór. W nocy jest chłodno, ale nie zmarznę. Ach!!! Wszystko się "buja"! Czuję się, jak bym był na rauszu. Przeżyję. Mam prąd, trochę filmów na laptopie, więc zaczynam seans. Dzień naprawdę niezwykły. Cieszę się, że udało mi się aż tyle zobaczyć. Jest to miła niespodzianka, bo nie spodziewałem się aż takiej pomocy
 

30 stycznia 2015

Odpoczynek | 0 km

Dzień 10 - "Morskie opowieści"

O atrakcjach, które czekały mnie dzisiaj, wprawdzie dowiedziałem się wczoraj, ale nie wiadomo było, czy wszystko się uda. Pan Zenek przyjechał rano na jacht i… okazało się, że będzie to jeden z niezwykłych dla mnie dni. Ogrom atrakcji od rana do wieczora. Posłuchajcie…

Po nocy na jachcie pojechaliśmy do centrum Vancouver, gdzie byłem umówiony na spotkanie z Konsulem RP w Vancouver, Panem Krzysztofem Olendzkim. Mimo dużego ruchu zdążyliśmy na czas. Konsulat mieści się na szesnastym piętrze. Z takiego miejsca ma się niezwykły widok na miasto i aż przyjemnie jest być pracoholikiem! Spotkanie trwało przeszło godzinę. Rozmawialiśmy o mnie i oczywiście o wyprawie oraz jej celach. Poruszyliśmy też tematy związane z moim życiem w Kanadzie i planami na przyszłość. Konsul objął wyprawę patronatem honorowym, a informacja o spotkaniu pojawiła się na stronie MSZ, za co jestem bardzo wdzięczny. Mogę powiedzieć, że nie spodziewałem się takiego początku wyprawy!

To nie koniec historii na dziś! Po wizycie w Konsulacie spotkaliśmy się z Panem Jurkiem, (o którym wspominałem w prologu) i pojechaliśmy do mariny na jacht jeszcze innego Polaka z klubu. Jest okazja, by na chwilę poczuć się wilczkiem morskim! Ruszać się szczury lądowe, żagle na maszt i płyniemy na horyzont!! Dlaczego nie korzystać z okazji, mając tak ładną pogodę w środku zimy? Wypływając z portu, podziwiałem jeszcze miasto ze szkła. Tak mi się tu podoba, że chyba się tutaj przeprowadzę. Aha, nadszedł też czas, by otworzyć piwko!

Wypływając z zatoki Vancouver Bay, płynie się pod mostem Lion's Gate Bridge. Taka mniejsza i zielona wersja słynnego mostu w Kalifornii. Nie wypływaliśmy daleko - naszym celem była zatoka English Bay - opłynęliśmy całe centrum. W drodze powrotnej "awansowałem na kapitana"! Mogłem też założyć czapeczkę "Captain of the boat". Sterowanie jachtem nie jest trudne. W końcu to taki samochód na wodzie. Reaguje opornie, trochę tak, jak by się sterowało słoniem. Mimo sterowania można było się też napić piwka i skończyć pizzę. "Pij bracie, pij na zdrowie!". Całość przygód można zobaczyć na YouTube na filmie z tego dnia. W powrotnej do portu części rejsu zrobiło się bardzo zimno i podniosła się mgła. Niezwykły dzień pełen atrakcji!!! Ogromne podziękowania dla Polskiego Klubu Żeglarskiego w Vancouver za zaproszenie mnie na rejs jachtem i za cały ten dzień.

Wróciłem na jacht do Horseshoe Bay i wybrałem się na spacer po głównej ulicy. Usiadłem w jakiejś kawiarni i spędzałem miło czas przy komputerze. Na dworze jest mokro i nie mam siły na spacer. Mogłem też przemyśleć kolejne kroki wyprawy. Pan Zenek wspominał też o wizycie w polskim radiu. Zostałem zaproszony na audycję na jutro, na godzinę dziesiątą. Wieczorem wróciłem na jacht i padłem ze zmęczenia…
 

Jakub Muda


Jakub Muda - podróżnik, który przebył pieszo Kanadę od Pacyfiku po Atlantyk. Autor książki - dziennika: "500 dni..."  Książka z wyprawy dostępna na stronie: https://500dni.com


PANORAMA - MAGAZYN RADIA POLONIA CFMB 1280 AM, MONTREAL, KANADA
Tel: (514) 367-1224, (514) 963-1080, E-mail: [email protected]
Designed and maintained by Andrzej Leszczewicz
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
ZALOGUJ SIĘ