.

MAGAZYN PANORAMA
352 Bergevin, Suite 6 
Lasalle, Qc
H8R 3M3 

E-mail: [email protected]

Tel. (514) 367-1224 
Tel. (514) 963-1080



 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

Emigracyjne drogi (cz. 12) 

Wiedeń... rozglądamy się... 

Ostatnie stadia zimy jeszcze dają się we znaki. Nasze codzienne życie w Wiedniu to marsz z dziećmi do przedszkola, skąd we dwójkę z Joleczką, ogrzewając jej rękę w mojej kieszeni kurtki, idziemy na kurs języka niemieckiego. Tam spędzamy większość dnia, potem, późnym popołudniem, gdy już robi się mroczno, wracamy do hotelu Laxenburg.

Nasze koło przyjaciół rozszerza się stopniowo. Nie mamy już własnego samochodu, nasz stary rdzewiejący Fiat z wygasłym ubezpieczeniem, zostawiliśmy w Podersdorfie na łaskę losu. Jeździmy metrem, które nazywa się U-Bahn lub tramwajami. W dalsze dzielnice poza centrum miasta można dojechać kolejką miejską. Wszelkie stacje i przystanki które są w zasięgu drogi - piechotą. System komunikacji miejskiej jest praktyczny, wygodny i bardzo dobrze rozwiązany. Zauważamy w Wiedniu interesujący fenomen struktury socjalnej i warstw etnicznych. Są grupy uprzywilejowane i "cała reszta". Grupy uprzywilejowane to przede wszystkim Austriacy, którzy zresztą mają swoją własną hierarchię socjalną, następnie obcokrajowcy: pracownicy organizacji międzynarodowych (ONZ, UNIDO), zagraniczni przemysłowcy i przedsiębiorcy oraz przyjezdni z wysoko uprzemysłowionych lub politycznie uznanych krajów, jak Amerykanie, Anglicy, Francuzi, chociaż ci ostatni traktowani są na pograniczu respektu i pobłażliwości. Oni zaś traktują Austriaków lekko z góry, nie wysilają się, by mówić po niemiecku, a jeśli już zadali sobie trud, by się tego języka nauczyć, eksponują swój zagraniczny akcent z poczuciem godności. "Cała reszta" to uchodźcy, imigranci i gast-arbeiterzy (w dosłownym tłumaczeniu byliby to "pracownicy-goście“, ale praktycznie brzmiało to bardziej jak "robotnicy-intruzi“) z biednych krajów arabskich i takich europejskich jak Turcja, Jugosławia, Polska, Czechosłowacja. Węgrzy, którzy, na skutek historycznej integracji-infiltracji i z lekka zawyżonego statusu społecznego, zazwyczaj mają już obywatelstwo austriackie i wydają się być akceptowani na niższych i średnich pozycjach w zatrudnieniu i oczywiście we własnych, przez siebie prowadzonych, drobnych przedsiębiorstwach. 

Każda nie-austriacka i nie-uprzywilejowana grupa etniczna ma tu swoje "zaklepane“ miejsce pracy i właściwie, poza tym "zaklepanym“ miejscem, jest praktycznie niemożliwe znaleźć jej przedstawicieli. Są to nisko płatne pozycje, poniżej godności prawdziwego Austriaka. I tak: Arabowie sprzedają gazety na stacjach metra i na skrzyżowaniach ulic, Turcy zmywają naczynia w restauracjach, sprzątają inne pomieszczenia lokali: sale, toalety, wejścia itd. - dopiero po jej zamknięciu (by nie odstraszać klienteli). Jugosłowianie pracują w serwisie podrzędnych hoteli. Polacy wkręcają się właściwie wszędzie do prac na farmach, przy budynkach gospodarczych, do prac konstrukcyjnych czy naprawczych. Wszyscy zatrudniają się do prac sezonowych, szczególnie przy winobraniu. Jeśli jeszcze można czasem spotkać Węgra, Czecha czy Polaka w jakiejś prywatnej firmie na niższym stanowisku technicznym, to jest zupełnie nie do pomyślenia by natknąć się na kogokolwiek z tych grup etnicznych w którymkolwiek z urzędów.

*** ***

Zbliża się Wielkanoc...

Począwszy od Środy Popielcowej postanawiamy z Joleczką pościć aż do Wielkanocy. Post traktujemy jako okazję do wzmocnienia siły woli, utrzymywania pod kontrolą naszych, często niepohamowanych pragnień i przyzwyczajeń, ale także jako ćwiczenie duchowe wewnętrznego wyciszenia się i oczyszczenia. Zazwyczaj powstrzymujemy się wtedy od potraw mięsnych, wszelkiego rodzaju używek i rozrywek. Ja sam zaadoptowałem reguły postu podobne do muzułmańskiego Ramadanu, w którym nie bierze się nic do ust od rana do wieczora. 

Pewnej słonecznej soboty, przechadzałem się po deptaku Favorittenstrasse, przyglądając się rozbawionym grupkom młodzieży i spacerującym rodzinom korzystającym z pierwszych ciepłych przedwiosennych dni. Czułem się wewnętrznie lekki, pogodny i ciekaw jakie mi ten postny ranek przyniesie doświadczenie.

W pewnej chwili zobaczyłem pijanego mężczyznę, który kroczył z wolna środkiem ulicy, zataczając się z lekka i utrzymując równowagę chaotycznymi ruchami rąk. Był to niezwykły widok na tej turystycznej promenadzie i to w pełni słonecznego dnia. Przechodnie obrzucali go zgorszonymi spojrzeniami i omijali szerokim łukiem, matki przygarniały do siebie swoje dzieci. Mężczyzna szedł w moim kierunku, niemalże wprost na mnie. Normalnie, podobnie jak inni, starałbym się zejść mu z drogi, by mnie nie szturchnął albo, co gorzej, nie obrzygał, ale tym razem, nie rozumiejąc, dlaczego, szedłem dalej prosto. Moje nogi prowadziły mnie pewnym, spokojnym krokiem na jego rozchybotaną trajektorię ruchu. W odległości jakichś trzech metrów, zobaczył mnie i jego wzrok spotkał się z moim. Nie spuszczał oczu ze mnie a ja z niego. Patrzył na mnie, jak zbity pies, niepewnie, jakby zdumiony, że wynurzyłem się z rozstępującego się przed nim tłumu, ale też patrzył uparcie, jak sternik niebezpiecznie rozchybotanego falami statku, w latarnię morską w wytęsknionym porcie. Ja patrzyłem mu w oczy pogodnie i otwarcie. I tak zbliżaliśmy się do siebie aż stanęliśmy twarzą w twarz.

- Guten Morgen - powiedział mężczyzna z twardym wschodnio-europejskim akcentem, kiwając się w miejscu
- Gut'n Morg'n - odpowiedziałem. Zionął odorem zwietrzałego alkoholu, tym silniejszym dla mnie, że post wyostrzył mój zmysł powonienia. Nie wiem, co mnie powstrzymywało, żeby po prostu od niego nie odejść. 
- Bist du ein Polizist? - spytał z prostotą i nonszalancją pijanego obcokrajowca. Mógłby być Polakiem, chociaż byłoby to niezwykłe, żeby Polak odważył się wyjść tu na ulicę w takim stanie i to sam. 
- Nein - odparłem krótko - Czy wyglądam na policjanta? - spytałem po chwili. nadal po niemiecku. 
- Nein - odpowiedział mężczyzna krótko - Stoisz mi na drodze, to mógłbyś być. Masz akcent - ciągnął - to nie jesteś Austriakiem. To dobrze, bo nienawidzę Austriaków. 
- Jestem Polakiem - wyjaśniłem oczekując, że odpowie mi po polsku. 
- Jestem Czechem. Mam na imię Vaclav. Jestem pisarzem.

Tu zaśmiał się głośno i ironicznie, zamilkł, spuścił głowę, zapatrzył się w swoje myśli. Nagle podniósł głowę z ożywieniem.

- Co ja powiedziałem? Jestem pisarzem? - zapytał w powietrze - Nie... byłem pisarzem, byłem czeskim pisarzem, byłem, byłem, byłem...byłem... Ich warrrr... a teraz jestem niczym, nichts, nothing, nie jestem nawet "ja"... Ich bin kein ich. 

Przyglądałem mu się spokojnie, bez słowa, czekałem - działo się tu coś ważnego. 

- Dlaczego stoisz mi na drodze, a nie tak jak inni, nie rozpłyniesz się w anonimowości? - zapytał  - pszz, pszz... - dmuchał, jakby chciał mnie zdmuchnąć ze swej drogi. Zignorowałem jego pytanie i jego pszz pszz. 
- Zaraz, chwileczkę, po kolei...- podjąłem - jak to jest? Najpierw mówisz, że jesteś pisarzem a zaraz potem już nim nie jesteś? Nie jesteś nawet "ja"? 

Wprawdzie domyślałem się o co mu chodzi, takich jak on chodziło nas wielu po tych wiedeńskich ulicach, ale chciałem, by się wypowiedział do końca. Nie wiedziałem do czego to zaprowadzi, ale było to dla mnie ulgą, że w końcu był pisarzem, był wykształcony, musiał być wrażliwy, więc... Wprawdzie chaotycznie, ale inteligentnie, na tyle na ile znajomość niemieckiego mu pozwalała, opowiedział mi swoją historię jak to w swoim własnym kraju, w Czechosłowacji, pisał z pasją i talentem, jak to zaczynał nawet robić w pisaniu karierę, dopóki nie stanął przed dylematem: pisać pod cenzurę i publikować, czy pisać brutalną prawdę i dostać się pod młotek. Wybrał to drugie i został wyeksmitowany. Po pierwszej, efemerycznej sławie antykomunistycznego dysydenta w wiedeńskich kółkach artystycznych, został na lodzie. I co? Pisać po czesku, dla kogo? Pisać po niemiecku, jak, o czym, dla kogo? Czuł się kompletnie zagubiony. Słuchałem go uważnie w milczeniu.

- Myślę, Vaclav, że jesteś wielkim szczęściarzem, że to wszystko ci się wydarzyło...- zacząłem. 

Podniósł głowę i popatrzył na mnie ze zdumieniem. Nie wyglądał już na tak pijanego, miał trzeźwe, inteligentne oczy. 

- Z tego, co widzę, to właśnie to doświadczenie było i jest dla ciebie konieczne - mówiłem - Byłeś próżny i słaby jak dziecko. No, popatrz na siebie... ledwie się zrobiło trochę trudniej w życiu... nie, nawet nie trudniej, ale tylko inaczej, a ty już padłeś... rozczuliłeś się na sobą, opiłeś. Mówisz, że straciłeś swoje "ja"... a czy ty je w ogóle kiedyś miałeś?! 
- Jak to czy je kiedyś miałem? - oburzył się Vaclav. 

Tu wdał się znowu w swą historię przebijania się przez reżim, dokonywania wyboru między płaszczeniem się a mówieniem tego co myśli i w końcu porzucenia swego kraju, swego języka, swego zawodu.

- Moje ja poddawane było codziennym torturom fałszu i obłudy - mówił - moje nazwisko było wyśmiewane i pomiatane, groziło mi więzienie, ale... przynajmniej czułem, że moje życie ma jakiś sens, że mam jakąś misję. A teraz co? 

Czekałem spokojnie, aż skończy. 

- No tak, zgadzam się - mówiłem dalej - myślę, że podjąłeś właściwą decyzję, że się nie ugiąłeś, to ci się chwali. Ale też właśnie dlatego, że zdałeś tamten egzamin, dostałeś duchową promocję, dostałeś większe zadanie, znalazłeś się tu, na obczyźnie. Tam byłeś popychany i się opierałeś, a tu jesteś wolny, możesz iść, gdzie chcesz. Tam reagowałeś na to, co inni tworzyli, a tu możesz sam tworzyć. Co za zmiana! No cóż, jest ci to potrzebne, byś się mógł sobie przyjrzeć, byś mógł siebie zobaczyć w lustrze wolności, sprawdzić, ile było w tobie prawdziwego bohatera a ile tylko aktora, ile naprawdę byłeś, a ile tylko grałeś.
- Jak to grałem? - przerwał mi Vaclav urażony. - Jak to grałem? Czy myślisz, że ryzykowałem, walczyłem, robiłem to wszystko i straciłem wszystko po to by grać, na pokaz? 
- Tak, Vaclav, tak myślę - potwierdziłem stanowczo - Jesteś pisarzem, a więc nie wierzę, że nie jesteś świadom tego, co się w tobie dzieje, ale jeśli nie jesteś tego świadom, to i pisarzem nie jesteś. Straciłeś publikę i padłeś... popatrz co się z tobą dzieje, płaczesz nad sobą, bo nikt się tobą nie zajmuje, nikt cię nie prześladuje i nikt cię nie podziwia. No i co teraz? Zalewasz robaka... no więc, gdzie ten pisarz, gdzie ten bohater, gdzie ten "ja"? 

Vaclav siedział ze spuszczoną głową i milczał. Ja też. 

- No to co mam z sobą zrobić? - zapytał cicho. 
- Wpierw musisz wytrzeźwieć - zaśmiałem się. 
- Jestem już trzeźwy - powiedział smutno.
- No to idź teraz do domu, weź prysznic, odpocznij i przemyśl sobie wszystko. To nie twoje "ja" się rozprysło, to tylko skorupka wokół twojego "ja" się rozbiła. Twoje "ja" jest wciąż tam w tobie - stuknąłem go palcem w pierś - twoje "ja" czeka na ciebie, zaopiekuj się nim, pozwól mu urosnąć w tobie. Jest wiosna, jesteś w wolnym kraju, zostaw skorupki a zajmij się tym, co wartościowe, tym co naprawdę jest w tobie. 

Wstaliśmy z ławki i odprowadziłem go do metra. Wyglądał już lepiej, był trzeźwy, uśmiechał się. 

- Zanim się rozstaniemy, Jan - powiedział ściskając mi dłoń na pożegnanie - wyznam Ci moją tajemnicę. Otóż, nigdy przedtem nie piłem, najwyżej trochę wina towarzysko. Jak się znalazłem tutaj, przez ostatnie miesiące byłem w nieustannej depresji. Byłem tak zdesperowany, że postanowiłem z tym wszystkim skończyć, postanowiłem się zabić, ale nie miałem odwagi. I wtedy właśnie postanowiłem się upić na umór, by to zrobić. Właśnie wracałem już do mieszkania, byłem zdeterminowany, na niczym mi nie zależało... Zawdzięczam ci życie, dziękuję Jan.

Na schodach do metra, odwrócił się jeszcze, pomachał mi ręką i zniknął. Nigdy więcej go nie spotkałem...
 

Jan Duniewicz


Jan Duniewicz - magister inżynier elektronik (Politechnika Warszawska). Pracował na kierowniczych stanowiskach w firmach informatycznych. Był zatrudniony w rządzie kanadyjskim: Industry Canada, Treasury Board. Doradca międzynarodowy w biznesie, leadership i transformacji osobistej. Pasjonat pisarstwa interaktywnego.(Montreal)


PANORAMA - MAGAZYN RADIA POLONIA CFMB 1280 AM, MONTREAL, KANADA
Tel: (514) 367-1224, (514) 963-1080, E-mail: [email protected]
Designed and maintained by Andrzej Leszczewicz
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
ZALOGUJ SIĘ