.
NUMER 2 / LIPIEC 2019

MAGAZYN PANORAMA
352 Bergevin, Suite 6 
Lasalle, Qc
H8R 3M3 

E-mail: [email protected]

Tel. (514) 367-1224 
Tel. (514) 963-1080



 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

"Zwyczajny szpieg" 

Nazywam się Hagenbeck... Filip Hagenbeck.

Kim jestem? Jestem "szpiegiem"... a raczej "byłym szpiegiem"! I do tego zupełnie zwyczajnym. Elegantsza nazwa tej jednej z najstarszych profesji świata mogłaby brzmieć: "kadrowy funkcjonariusz wywiadu". Na marginesie dodam, że zawsze bawiła mnie zabawa polegająca na mruganiu do Czytelników, tak jak to kiedyś uczynił pewien polski "niezwyczajny szpieg", przedstawiając się w tytule swoich wspomnień jak sam James Bond. "Nazywam się..." Dlatego wybaczcie mi to mrugnięcie.

Do tej opowieści przymierzałem się od wielu lat. Ale przelanie moich wspomnień na papier byłoby dawniej zupełnie nie do pomyślenia. Bo wiecie - świat szpiegów, zarówno tych "zwyczajnych", jak i "niezwyczajnych", a czasem nawet "nadzwyczajnych" jest z reguły hermetyczny. Wpajana nam od początku zasada poufności skłaniała do pozostawania w cieniu. Mnie samego wyszkolono zgodnie ze starym złodziejskim (i szpiegowskim) prawidłem: jeśli cię złapią na gorącym uczynku, to do niczego się nie przyznawaj, a jeśli chwycą cię za rękę, w której trzymasz łup (tajny mikrofilm) - zaprzeczaj, że to twoja ręka. Konsekwentnie i do końca. Pamiętam dokładnie ten wykład w Kiejkutach. Tłumaczono nam, że skuteczność takiej strategii jest potwierdzana przez najlepszych prokuratorów. Oskarżyciele mają ułatwione zadanie, gdy podejrzany podejmuje z nimi dialog, licząc, że wygra z wymiarem sprawiedliwości. Dlatego przez długie lata po oficjalnym odejściu ze służby taktownie milczałem. Zgodnie z zasadami. Jako że szpiedzy też mają zasady.
Pierwszy raz milczałem, gdy Najjaśniejsza Rzeczpospolita w październiku 1990 roku oświadczyła ustami kolegi z kadr w Centrali: "Już tu nie pracujesz! W kasie czeka odprawa. Pokwituj odbiór świadectwa pracy. O, tu masz napisane, że jesteś zweryfikowany pozytywnie". Kasę i świadectwo moralności odebrałem i poszedłem poszukać sobie jakiejś innej pracy. Długo nie szukałem.

Drugi raz milczałem, gdy Najjaśniejsza Rzeczypospolita w lutym 1991 roku zorientowała się, że w polskim wywiadzie cywilnym, zmuszonym do działania w nowej konfiguracji geopolitycznej w Europie, brakuje fachowców. Kolega z Centrali zadzwonił z pytaniem, czy nie wróciłbym do służby (już w nowym UOP), bo nie mają doświadczonych ludzi do roboty. Ktoś musi młody narybek szkolić.

Nie byłem tym zbytnio zainteresowany, gdyż ówcześnie przechodziłem, jak miliony moich rodaków, zdumiewającą lekcję barbarzyńskiej fazy kapitalizmu. Pracowałem w prywatnej firmie i nie zamierzałem z tego "darmowego uniwersytetu" rezygnować. Udało mi się wtedy ocalić od bankructwa polski przemysł cukrowniczy. Serio. Kiedyś o tym opowiem.

Zarząd Wywiadu UOP kilka razy nieoficjalnie zachęcał mnie do powrotu do służby. Dałem się przekonać dopiero po trzech latach. Powrót obfitował w rozmaite atrakcyjne przygody. Ale był skuteczny. Pracowałem dla prezydenta Lecha Wałęsy i kolejnych prezydentów RP oraz jakże różnorodnych rządów.

Trzeci raz milczałem, gdy szesnaście lat później, w 2009 roku, Najjaśniejsza Rzeczpospolita poprzez swych reprezentantów w Sejmie uchwaliła, że jestem "bandytą" z mocy ustawy. I że myliłem się, kiedy uwierzyłem ustawie z 1994 roku, która wyraźnie stanowiła, że w służbie dla wolnej od "komunistów" Rzeczpospolitej Polskiej lata z "czasów niesłusznych" (PRL) będą liczone do mojej emerytury na równi z tymi, jakie wysłużę za "czasów słusznych".

Dwa lata wcześniej odszedłem z przyczyn rodzinnych na pełną (75% podstawy) i w pełni zasłużoną emeryturę. Potem nie miałem już szans, jak ci, których ustawa zastała w służbie, aby "dosłużyć" dodatkowe lata i odzyskać po raz drugi pełną stawkę emerytury według nowych, choć działających wstecz reguł. Wiara w państwo prawa okazała się jednak kosztowna. Najjaśniejsza Rzeczpospolita stwierdziła, że to, co przez ostatnie dziewiętnaście lat było uznawane za "grę w piłkę nożną", teraz jest "grą w piłkę ręczną", a wszystkie "bramki" zdobyte przeze mnie i innych oficerów za pomocą "kopnięcia piłki nogą", są nieważne właśnie z powodu użycia owej nogi.
Liczne "ważne" polskie partie polityczne najwyraźniej uznały, że "niepotrzebni mogą odejść". Przy okazji należy ich jednak dodatkowo kopnąć, aby wiedzieli, gdzie ich miejsce. I opluć - za "zdrady", których się dopuścili. Wydawało się, że gorzej być nie może. Nic bardziej błędnego. Po ośmiu latach Najjaśniejsza Rzeczpospolita przygotowała kolejny cios w plecy.

Czwarty raz już nie milczałem. Napisałem manifest. Nosi tytuł Ale my wiemy... Powinniście znaleźć go w sieci, jeśli dobrze poszukacie...

Kiedy politycy, powołując się na wolę Suwerena, zmieniają w biegu reguły gry, obowiązujące nas zasady więdną i mogą ulec zawieszeniu. Dzięki radykalnym decyzjom kolejnych rządów o ujawnieniu tożsamości rzeszy "kadrowych oficerów wywiady" i spraw, którymi się zajmowali, wielu z nich już wie, że do ich osobistych historii i dokonań może mieć dostęp każdy. I każdy może napisać własną historię. Nawet najbardziej kłamliwą. Taka jest natura narracji bazującej na umiejętnie wyselekcjonowanych faktach.

Swego czasu - dość dawno temu - usłyszałem w telewizji, przy okazji jakiejś debaty na temat dawnych służb, żale pewnej badaczki akt IPN, że oficerowie wywiadu z "niesłusznych lat" nie palą się do pisania wspomnień. A przecież są ważnymi świadkami historii. Zaśmiałem się wtedy gromko. Ale kiedy bez skrupułów ujawniono Zbiór Zastrzeżony IPN, nie było mi już do śmiechu.
Po tym wszystkim ja także pozbyłem się skrupułów i teraz tworzę swoje memuary. Zwłaszcza że wielokrotnie próbowano ujawnić moje nazwisko, nawet gdy służyłem we współczesnej i wydawałoby się "słusznej" służbie cywilnego wywiadu - w Zarządzie Wywiadu UOP i Agencji Wywiadu. Ostatecznie jednak Najjaśniejsza Rzeczpospolita uznała, że niewiele z tego, co działo się przed rokiem 1990, jest niejawne. Moja tożsamość, która miała być chroniona dożywotnio, nie jest chroniona od 2008 roku. Jest jawna. Moje działania w Czarnej Afryce - jawne. Możecie o nich poczytać szczegółowo w aktach IPN. Pan doktor Witold Bagieński z IPN opisał jedną z moich "przygód", pisząc artykuł o "ostatnim zdrajcy/dezerterze PRL". Nie, nie o mnie. O facecie, który mnie zdradził. Pan doktor zapewne wziął za to atrakcyjną wierszówkę od jednego z popularnych tygodników. Czego mu absolutnie nie wypominam.

Postanowiłem więc sam opowiedzieć własną historię, zanim napisze ją za mnie ktoś inny. Spisywałem ją pracowicie w miarę mych sił i czasu. To subiektywna i prywatna opowieść, złożona z mniejszych lub większych okruchów, jakie zwykle pozostają nam wszystkim w pamięci, bo czas zaciera szczegóły. A skoro zaciera, to zapewne nie są one - i nie były też dla mnie - tak ważne.
Wiele lat temu, ale już w czasach, o których nadal nie wolno mi swobodnie mówić, przebywałem w pewnym Gorącym Kraju. Tak się złożyło, że przez przypadek natknąłem się tam na Bardzo Ważnego Polityka z Polski, który ów kraj wizytował. W asyście uzbrojonej po zęby ochrony. Taki to był czas i miejsce.

Gdy sytuacja nakazała się przedstawić. uczyniłem to, uchylając kapelusza. Bardzo Ważny Polityk zaciekawił się:
- O, a co pan tutaj robi?  Kiedy wyjaśniłem oględnie to, co oficjalnie robiłem w Gorącym Kraju, Bardzo Ważny Polityk skomentował:
- Ha, to ma pan tu bardzo ciekawą robotę... Pokiwałem głową. I coś mnie podkusiło, aby dodać pod nosem: - No! Faktycznie, ciekawa. A memuary puchną i puchną... - O! - Bardzo Ważny Polityk wykazał się znakomitym słuchem - to warto będzie poczytać!
- Eeee, chyba nie... No, może za piętnaście-dwadzieścia lat... - starałem się rakiem wybrnąć z konwersacji zmierzającej w niepożądanym kierunku. Ów polityk był z urzędu dość dobrze zorientowany w sprawach służb specjalnych. Nie czekałem więc na "pozdrowienia od Pana Zbyszka". Po paru sekundach na szczęście ktoś odwrócił uwagę Bardzo Ważnego Polityka od mojej osoby, więc błyskawicznie zniknąłem "po angielsku" i tyle mnie widzieli.

Od czasu tej rozmowy minie wkrótce zadeklarowane przeze mnie nieopatrznie owe 15 lat. Bardzo Ważny Polityk nie przeczyta niczego, co tu opowiadam. Zmarł przedwcześnie kilka lat temu. Ale mam czwórkę wnuków. Jako człowiek, który lubi "optymalizować" swoje działania (moja żona nazywa to zwykłym lenistwem), nie chciałbym, w razie zaciekawienia wnuków historią dziadka, powtarzać cztery razy tej samej opowieści.

Nie jest to praca naukowa. Nie jest to historia wywiadu cywilnego. Nie jest to też analiza polityczna ówczesnych czasów. Dlaczego nie? O to będziecie mogli spytać mnie sami - można mnie spotkać w realnym świecie. Nie ukrywam się, bo już dawno wyszedłem z cienia. Działam w Fundacji Po.Int., założonej kilka lat temu przez znanego pisarza, także byłego oficera wywiadu, Vincenta V. Severskiego.

To będzie jednak moja, "najmojsza" i wyjątkowo subiektywna opowieść o tym, jak zostałem "zwyczajnym szpiegiem" i co z tego wynikło... Wiele lat później dojdzie do prawie publicznej dyskusji pomiędzy oficerami wywiadu, czy nazwanie oficera "szpiegiem" nie jest przypadkiem obraźliwe. Niektórzy będą twierdzić, że tak. Inni, że niekoniecznie. Nie wszystko mogę ani chcę opowiedzieć. Na pewno jednak zobaczycie, jak "zwyczajny absolwent" wpada w łapy "mafii" zwanej wywiadem. Jest też sporo ciekawostek ze szkolenia wywiadowczego, które możecie znać z innych publikacji, niekoniecznie wspomnieniowych. Trochę szczegółów z pracy Departamentu I MSW, z funkcjonowania Centrali wywiadu w latach mojej służby, a także arcyciekawych - nie zawaham się użyć tego słowa - przygód na Czarnym Lądzie.

I jeszcze jedno: zacząłem nazywać sam siebie "zwyczajnym szpiegiem" z lekkim przekąsem w momencie, kiedy przygotowując się do przelania na papier swoich memuarów, zorientowałem się, że nie zbawiłem świata, nie zapobiegłem trzeciej wojnie światowej, nie zdziałałem cudów. Że byłem trybikiem w pewnej specyficznej machinie, jaką każde rozsądne państwo powołuje, aby widzieć i słyszeć to, czego jego rywale nie chcą ujawnić publicznie. Historia pełna jest niezwykłych postaci. Zarówno oficerów, jak i agentów. Szpiegów. Zawodowców i amatorów. Złodziei tajemnic. "Zwyczajny szpieg" nie wzbudzi niczyjego podziwu. Ani nie wywoła wypieków na twarzy Czytelnika, który pragnąłby wiedzieć: "Co dalej, co dalej? Jak to się skończy?". Życie miałem chyba jednak aż nadto urozmaicone. Zapraszam do mojego świata, świata "zwyczajnych szpiegów". Nie będziecie rozczarowani.
 

Z poważaniem,

Filip Hagenbeck - szpieg 
 


Filip Hagenbeck - oficer wywiadu. Weteran długoletnich misji poza granicami kraju. Na terenach trudnych i gorących, także w warunkach wojennych. Ponoć urodził się 1 kwietnia, ale nie należy wyciągać z tego zbyt daleko idących wniosków. Do niedawna myślał, że resztę swego życia spędzi jak wszyscy szpiedzy - w cieniu, w kapciach, przy kominku, z ukochanym psem, głaszcząc siwiejącą brodę. Pomylił się. 


PANORAMA - MAGAZYN RADIA POLONIA CFMB 1280 AM, MONTREAL, KANADA
Tel: (514) 367-1224, (514) 963-1080, E-mail: [email protected]
Designed and maintained by Andrzej Leszczewicz
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
ZALOGUJ SIĘ