.

MAGAZYN PANORAMA
352 Bergevin, Suite 6 
Lasalle, Qc
H8R 3M3 

E-mail: [email protected]

Tel. (514) 367-1224 
Tel. (514) 963-1080



 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

Filmowe premiery 

ZNACHOR

Ponad czterdzieści lat trzeba było czekać na kolejną adaptację znakomitej powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza p.t. "Znachor". To znaczy, wątpliwe jest, że ktoś specjalnie na nią czekał, ale w dobie kryzysu twórczego w branży rozrywkowej na całym świecie i kolejnych muzycznych coverów, filmowych remake'ów oraz sequeli, nie należy być zaskoczonym, że i szlachetny profesor chirurgii, Rafał Wilczur doczekał się kolejnego wcielenia. Od końca września,
równocześnie z rodakami w Polsce film możemy oglądać i w Kanadzie, a to dzięki dystrybucji platformy Netflix.

Obecna stagnacja w kinematografii, polegająca na masowym produkowaniu scenariuszy na podstawie komiksów, biografii, tzw. wydarzeń autentycznych, a także zalew wspomnianych remake’ów przyzwyczaiły nas do wątpliwej jakości produktów. Nie oznacza to jednak, że nowego Znachora należy automatycznie zakwalifikować do filmowego chłamu. Wręcz przeciwnie. Zdaje się, że - ku zaskoczeniu wielu - autorzy tego przedsięwzięcia stanęli na wysokości zadania,
mierząc się ze świetnym poprzednikiem. A przede wszystkim z legendarną pozycją rodzimej kinematografii, filmem "Znachor" Jerzego Hoffmana z 1982 roku, z niezapomnianym Jerzym Bińczyckim w roli głównej. Oczywiście film Hoffmana nie jest pierwszą ekranizacją powieści. Ta pierwsza powstała niemal równocześnie z książką, czyli w 1937 roku, z tak doskonałymi aktorami, jak Kazimierz Junosza-Stępowski czy Mieczysława Ćwiklińska. A zatem film z początku lat
osiemdziesiątych nie jest pierwowzorem (jak mogą sądzić niektórzy), lecz kolejną adaptacją. Mimo to, jest on traktowany wyjątkowo, gdyż odniósł wielki sukces w swoim czasie i przez wielu jest pamiętany do dziś.

Za reżyserię najnowszej adaptacji odpowiada Michał Gazda. W rolę tytułową wcielił się Leszek Lichota, aktor o dobrze ugruntowanej pozycji w rodzimym środowisku filmowym. Widzowie telewizyjni i kinomani pamiętają go z głośnego serialu "Wataha" platformy HBO, czy też z filmu "Karbala", w reżyserii Krzysztofa Łukaszewicza. Leszek Lichota miał chyba najtrudniejsze zadanie w tym filmie. Zadanie nie tylko zagrania ikonicznej postaci polskiej kinematografii, lecz także
zmierzenia się z legendą Jerzego Bińczyckiego. Poradził sobie bardzo dobrze, przede wszystkim dlatego, że - widać to przez cały czas - nie konkuruje ze swym wielkim poprzednikiem, lecz proponuje własnego profesora Wilczura, vel Antoniego Kosibę. Kreuje go jednak nie na zasadzie wymuszonego kontrastu z Bińczyckim, lecz nadaje mu cechy własnego pomysłu, jednocześnie znakomicie trzymając się ram wytyczonych przez Tadeusza Dołęgę-Mostowicza i autorów
scenariusza.

Niezbyt lojalnego kolegę Wilczura po fachu, profesora Dobranieckiego gra znakomity, doświadczony, choć chyba ciągle niedoceniony Mirosław Haniszewski. Dobraniecki jest postacią, która w każdej ekranizacji wygląda inaczej. W filmie z lat trzydziestych jest on najbliższy książkowej postaci. Grany przez Józefa Węgrzyna, w jednej z ostatnich scen, gdy na sali sądowej rozpoznaje dawnego kolegę z kliniki, zaczynają targać nim rozterki moralne co do tego, jak powinien postąpić. W końcu dalszy los Wilczura jest w jego rękach. W filmie Hoffmana
pamiętamy natomiast rewelacyjnego Piotra Fronczewskiego i jedną z najpiękniejszych scen kulminacyjnych w historii polskiego kina. Tam Dobraniecki jest przyjacielem profesora i postacią wręcz bez skazy. Natomiast w filmie Gazdy osoba doktora-karierowicza jest bardziej rozbudowana i ma do powiedzenia nieco więcej niż do tej pory.

W filmie pojawiają się również aktorzy młodego pokolenia: m.in. Maria Kowalska i Ignacy Liss. Aktorzy bardzo dobrzy, zresztą od razu zaznaczę, że w tym filmie nie ma słabego aktorstwa. Nie może być, skoro Kowalska miała zastąpić niezrównaną Annę Dymną w roli córki profesora, a Liss przejął rolę hrabiego Czyńskiego od samego Tomasza Stockingera. Oboje grają rewelacyjnie, a jednocześnie jakże inaczej. Marysia we współczesnej interpretacji jest zdeterminowaną młodą
kobietą, o której próżno mówić: "słaba płeć". Dobrze wie, czego chce od życia, mimo że poznajemy ją w chwilowym zagubieniu po śmierci matki i ojczyma. To duża różnica wobec eterycznej Anny Dymnej. Z kolei Liss, jako młody hrabia Czyński jest nieco podobny do poprzednika: wesoły lekkoduch, którego troski życiowe do tej pory oscylowały wobec wyboru, czy kamizelkę zamówić u krawca w Paryżu, czy w Mediolanie. Jednego nie można mu odmówić: jest gotów na wszystko (nawet zostać kelnerem w żydowskiej gospodzie), aby zdobyć serce
Marysi. Sposób grania młodego aktora jest dość żywiołowy, ale o tyle ciekawy, że aktor w żadnej chwili nie wypada z roli przedwojennego dziedzica, poniekąd zmuszając widza do zastanowienia się: "Może oni przed wojną naprawdę tak się zachowywali i tak myśleli?". Co prawda wątpić należy, aby dziedzic przed wojną najął się do gospody jako kelner, nawet dla hecy. Ten film jednak powstał w duchu obecnych czasów, a ten epizod nie burzy jego romantycznej atmosfery.
 
.... Nie sposób nie wspomnieć o Izabeli Kunie w roli Eleonory, matki dziedzica. Jej postać, chociaż pełna godności, elegancka i z nienagannymi manierami, jest na wskroś zła. O tej kobiecie nie da się powiedzieć nic dobrego, a pycha, pogarda, kłamstwo i intryga to jej kolejne imiona. Jej męża gra znakomity krakowski aktor, Mikołaj Grabowski. Hrabia Stanisław Czyński w jego wykonaniu jest bodaj jedyną postacią w filmie, która wnosi szczyptę elementu komediowego i to pod koniec filmu, po części rozładowując gęstą atmosferę wywołaną przez hrabinę.

A skoro jesteśmy w posiadłości hrabiostwa Czyńskich, to muszę wspomnieć o kamerdynerze Józefie. Gra go nie kto inny, tylko Artur Barciś. Kolejny wyjątkowy aktor w tym filmie, bo jedyny, który zagrał również czterdzieści lat temu w ekranizacji Jerzego Hoffmana. Nieszczęśliwy Wasylko w jego wykonaniu, któremu Kosiba dosłownie naprawia nogi, zapadł widzom w pamięć na długie lata, 
nie mniej niż sam Jerzy Bińczycki.

Ciekawe, czy postacią, którą zapamiętają widzowie na następne lata będzie Zośka, grana przez Annę Szymańczyk? Zośka nie pojawia się ani w poprzednich ekranizacjach, ani w książce, jednak nie można powiedzieć, że jest całkowicie nową, wymyśloną przez scenarzystów postacią. Jest właścicielką młyna, w którym pracę podejmuje główny bohater. W poprzedniej ekranizacji była to rola męska grana przez Bernarda Ładysza.

Tak, Zośka jest nową młynarzową, kobietą silną, zdeterminowaną i... samotną. Samotny jest też Antoni Kosiba vel profesor Wilczur. Przypadek? Nie, znak czasów. Piszę o tym, ponieważ minęło trochę czasu od premiery i obok zachwytów nad filmem, pojawiły się też głosy negatywne, zarzucające mu zbytnią współczesność.

Każda ekranizacja "Znachora" (podobnie jak większość filmów w ogóle) nosiła znamiona czasów, w jakich powstała. W Znachorze przedwojennym sceny romansu ograniczone są do niezbędnego minimum, a całość okraszona jest muzyką i tańcem, oczywiście w dogodnych momentach. Zresztą tamtą ekranizację należy oceniać według osobnych kryteriów, ponieważ na owe czasy był to film współczesny. W "Znachorze" z 1982 roku dominują piękne sceny uczucia, rozwijającego się między Anną Dymną a Tomaszem Stockingerem. Grane przy słonecznej pogodzie, wśród kwiecistych łąk, w tak pobudzającym wtedy wyobraźnię anturażu znanym widzom z "Nocy i dni" Jerzego Antczaka. Dlaczego zmieniać coś, co znakomicie się wtedy sprawdzało? Z kolei młodego hrabiego o wiele częściej widzimy na motocyklu, zachowuje się on w o wiele bardziej młodzieńczy sposób niż Czyński przedwojenny, czasami robi głupie miny w celu rozbawienia Marysi i bez przerwy mówi. Wręcz usta mu się nie zamykają, gdy opowiada o podróżach i przygodach na obcych lądach. A Bożena Dykiel, która smali cholewki do Jerzego Bińczyckiego i to w dość wyzywający sposób? Czy to nie jest próba złamania świętej konwencji, że to kobieta powinna być zdobywana? I to w tak klasycznym filmie sprzed czterech dekad.

Dlatego we współczesnej ekranizacji "Znachora" widzimy niejako rozwinięcie pewnych wątków z poprzedniego filmu. Wszak czas nie stoi w miejscu. Wtedy pokazanie scen łóżkowych w takim filmie to byłby o jeden krok za daleko. Dzisiaj jest dopełnieniem historii, o ile oczywiście opracowane i pokazane jest to w odpowiedni sposób. Dzisiaj kobiety, biorące sprawy w swoje ręce to powszechne zjawisko, a więc i tu jest ono obecne. Większość punktów zwrotnych akcji zależy w tym filmie od kobiet. Dlatego ci, którzy oczekiwali "nowej, ale starej" ekranizacji
według Jerzego Hoffmana mogą czuć się rozczarowani.

Niektórzy zarzucają filmowi także zbyt szybkie tempo. Trzeba pamiętać, że jedną z głównych cech powieści autora "Kariery Nikodema Dyzmy" było właśnie wyzbycie się zbędnych dłużyzn i prowadzenie akcji w sposób dość dynamiczny. Co jednak nie oznacza, że tempo było zawrotne. Dołęga-Mostowicz potrafił wyważyć akcję tak, że czytelnik nie nudził się ani chwili, choć w każdym momencie doskonale wiedział co i dlaczego dzieje się na kartach powieści. Również i pod tym względem realizatorzy filmu odrobili lekcje; w najnowszym "Znachorze" jest jak w książkach
jego autora.

Trudno było konkurować z filmem Hoffmana i twórcy obrazu z 2023 roku, z Michałem Gazdą na czele dobrze zdawali sobie z tego sprawę. Może to pozwoliło im stanąć na wysokości zadania i stworzyć swój własny film, choć poprzedzony wcześniejszymi ekranizacjami. Tak samo jak w poprzednich, wszystko w nim się zgadza i ma swoje miejsce. Potrafi zaskoczyć i wzruszyć. Piękne plenery znaleziono m.in w Łodzi i Nieborowie, a filmowa wieś Radoliszki to Muzeum Wsi Lubelskiej.

Dzięki dystrybutorowi "Znachor" jest oglądany na całym świecie, będąc dostępnym w angielskiej wersji pod tytułem "Forgotten Love". Jako Polak, byłem kilkakrotnie pytany przez znajomych przeróżnych narodowości i kultur o szczegóły filmu, ponieważ nie tylko im się spodobał, ale uważają go za pewien powiew świeżości w netfliksowym zalewie poprawności politycznej. Jest to dowód na to, że film ten wyszedł twórcom bardzo naturalnie, bez wymuszonych postaci pobocznych i zachowań.

W odróżnieniu od innych polskich filmów i seriali kręconych dla Netfliksa, uważam, że "eksportowy Znachor" jak najbardziej godny jest polecenia.
 

Marcin Śmigielski 


Marcin Śmigielski - krytyk filmowy, instruktor i pasjonat harcerstwa, autor książki o harcmistrzu - Stefanie Padowiczu. 


PANORAMA - MAGAZYN RADIA POLONIA CFMB 1280 AM, MONTREAL, KANADA
Tel: (514) 367-1224, (514) 963-1080, E-mail: [email protected]
Designed and maintained by Andrzej Leszczewicz
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
ZALOGUJ SIĘ