.
NUMER 11 / KWIECIEŃ 2020

MAGAZYN PANORAMA
352 Bergevin, Suite 6 
Lasalle, Qc
H8R 3M3 

E-mail: [email protected]

Tel. (514) 367-1224 
Tel. (514) 963-1080



 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

Pamięć deportacji lat 40-tych

W latach II wojny światowej, a dokładnie 10 lutego 1940 roku, 13 kwietnia 1940 roku, 28 na 29 czerwca 1940 roku oraz na przełomie maja i czerwca 1941 roku, miały miejsce deportacje ludności polskiej z Kresów Wschodnich na Sybir. Wywiezieni zostali wówczas obywatele Polski: rodziny żołnierzy, policjantów, nauczycieli, osób, które wcześniej były zaangażowane w działalność patriotyczną i promowanie polskości na Kresach Wschodnich. Wszystko działo się pod osłoną nocy, niespodziewanie, w strachu, pośpiechu i niepewności jutra.  Przedstawiciele władzy sowieckiej, zwykle jakiś oficer NKWD albo miejscowi milicjanci nakazali Polakom w ciągu pół godziny, spakować się i opuścić ich domy. Wyruszali w nieznane.

Tematyce deportacji było poświęcone spotkanie, które miało miejsce w Konsulacie Generalnym Rzeczypospolitej Polskiej w Montrealu, w dniu 5 marca 2020 roku. Opisać je nie jest łatwo, gdyż tyle ważnych wspomnień, mądrych słów padło z ust bohaterek spotkania, że chciałoby się uwiecznić je wszystkie na papierze, nie pominąć żadnego. 

Z szacunkiem pochylić się nad wycieńczającym życiem "Sybiraczek" - wówczas dzieci, młodzieży, rzuconych w wir strasznej wojny, która pozostawiła w nich ślad na całe późniejsze życie.
Niech te słowa, skreślone nieudolnie na papierze, będą moim wyrazem szacunku  dla ich heroizmu oraz podziękowania Konsulatowi RP za organizację tego typu spotkań, które służyć mają pamięci tego, co było i jest ważnym elementem naszej historii.

Konsul Generalny Rzeczypospolitej Polskiej w Montrealu, historyk - Dariusz Wiśniewski - powiedział, m.in., że podróż Polaków w głąb Rosji, w bydlęcych wagonach, trwała kilkanaście dni, czasem dłużej. Odbywała się w strasznych warunkach, w głodzie i chłodzie - wielu w czasie tej podróży traciło życie.

"Gdzieś docierali, ci zesłańcy, na miejsce i tam musieli sobie sami od początku organizować życie, bardzo często nikt na nich nie czekał, bardzo często byli postrzegani jako obcy, wrogowie, jako ci, z którymi ludność miejscowa nie chciała mieć nic wspólnego (...). Jedną z form represji wobec ludności polskiej na Kresach Wschodnich był pobór młodych chłopaków do wojska sowieckiego, czyli tych 16-18-letnich, a czasem nawet 14-letnich chłopców z polskich rodzin.  Wysyłano ich, wzorem Armii Carskiej, gdzieś daleko na wschód, jak najdalej od Polski, po to, by bronili granic Związku Sowieckiego i jednocześnie całkowicie się rusyfikowali.

Zesłanie, wywózka skończyła się dla bardzo wielu osób, choć nie dla wszystkich, po zawarciu umowy Sikorski-Majski dnia 30 lipca 1941 roku - porozumieniem na mocy którego zaczęło być tworzone Wojsko Polskie zwane później Armią Andersa na terenie Związku Sowieckiego (...) Rząd ZSRR zagwarantował "amnestię" dla obywateli polskich: więźniów politycznych i zesłańców pozbawionych wolności na terenie ZSRR w więzieniach i obozach Gułagu, a także jeńców. Armia Andersa opuściła Związek Sowiecki latem 1942 roku, a razem z nią szereg cywilów, kobiet i dzieci".

Po wystąpieniu Konsula głos zabrali świadkowie historii. Panie: Hanna Bortnowska, Róża Kisielewska, Maria Żebrowska i Michalina Nowosielska - skromne i niezwykłe kobiety, pełne mądrości życiowej, siły i optymizmu, który udało im się zachować. Ich opowiadania przeniosły nas w czasie.

Hanna Bortnowska była siedmioletnią dziewczynką, córką kierownika szkoły w Oszmianie (50 km od Wilna), gdy wraz z matką i malutkim bratem została wywieziona do Rosji w czerwcu 1941 roku. Ojca już wtedy nie było, gdyż został aresztowany kilka miesięcy wcześniej. Wspominała, że w dzień wywózki, ktoś ostrzegł ich rodzinę, pukaniem w okno. Najpierw próbowali się ukrywać, w kopcach na kartofle, jednak płacz brata, sprawił, że matka postanowiła się ujawnić - nie chciała narażać sąsiadów. Pani Hanna opowiadała, że nie wszystko było złe, zdarzali się dobrzy ludzi - dobry Rosjanin, który jeszcze przed wyjazdem podpowiedział jej rodzinie by spakowali do worków wszystko, co się dało: ubrania, sprzęty, ziemniaki, zboże, nawet maszynę do szycia.

"...Matka mówiła, że gdyby nie maszyna do szycia, to właściwie nie bardzo wie, czy by przewiozła dwoje dzieci przez Rosję. Dlatego, że umiała haftować, szyć, z prześcieradeł jakieś bluzki robiła, wszystko przerabiała...".

Często potem wszystkie te dobra, zabrane z domu, były ich przepustką, towarem przetargowym, który ratował ich w najcięższych chwilach. Z Rosji Hanna Bartnowska, trafiła do Iranu, potem do Afryki. W Kanadzie znalazła się w 1966 roku.

Róża Kisielewska urodziła się w 1923 roku w Święcianach Wileńskich. Jej ojciec pracował w policji. Po wkroczeniu wojsk sowieckich do Polski, został internowany i osadzony w Starobielsku. Na Syberię pani Róża została wywieziona wraz z bratem i matką.

"...13 kwietnia 1940, w nocy, załomotali kolbami karabinów do drzwi. Kazali przygotować się, powiedzieli, że możemy ze sobą zabrać tyle, ile zdołamy unieść w obu rękach...".

Wspominając podróż w wagonie towarowym, pani Róża opowiedziała tragiczną historię małego, czteroletniego chłopca, któremu podczas postoju, gdzieś na jakimś odludziu, gwałtownie ruszający, bez uprzedzenia, pociąg, dosłownie obciął główkę, jego ciało zostało na pustkowiu. Szalejąca z rozpaczy matka, nie mogła nic zrobić. Po dwóch tygodniach podróży, brudni, głodni i zmęczeni tułacze trafili do Bulajewa w Kazachstanie, do kołchozu o nazwie Bolszewik. Komendant NKWD oznajmił im, że "tutaj będą żyć i umierać". I tak żyli, umierali, walczyli z głodem, pracowali w polu za kawałek chleba i zupę. Kto nie pracował, nie dostawał jedzenia. Matka pani Róży i inne rodziny, ratując się od głodu, sprzedawały, co się dało, m.in. nocne koszule, które Rosjanki przerabiały na suknie ślubne. Umiejętność wróżenia z kart bardzo się wtedy przydała. Po napaści Niemiec na Związek Sowiecki w czerwcu 1941 i na podstawie układu Sikorski - Majski - Róża Kisielewska przedostała się do Iranu, gdzie wstąpiła do Wojska Polskiego, do Pomocniczej Służby Kobiet. Późniejsze losy sprawiły, że była między innymi w Palestynie (tam zdała maturę), w Egipcie, Anglii, Argentynie, a w 1959 roku zamieszkała na stałe w Kanadzie.

Maria Żebrowska pochodzi spod Lwowa, z dawnego powiatu - Żółkiew. W dniu 10 lutego 1940 roku, pod jej dom saniami zajechali rosyjscy żołnierze. Kazali szybko się ubrać, zabrać, ile się da ciepłej odzieży i żywność. Pięcioletnia wówczas Maria, wydarzenia te zna z relacji rodziców, sama pamięta jedynie towarowe wagony na stacji w Żółkwi, pełne ludzi oraz ich płacz i rozpacz.
"...Pamiętam, że dzieci płakały za jedzeniem, za wodą, za mlekiem. Ludzie płakali, ktoś zaczął śpiewać religijne pieśni w wagonie. I to wszystko podtrzymywało ludzi na duchu. Dojechaliśmy w okropnych warunkach wreszcie do obozu..."

Pani Maria wspominała babcię, która była z nią w obozie i która wkrótce zmarła. Babcia  nie pracowała, nie mogła więc otrzymywać swojej racji żywności.

Po amnestii, Maria Żebrowska wyjechała wraz z rodziną przez Morze Kaspijskie do Persji, a potem trafiła do Ugandy w Afryce.

"...Zostawiliśmy tam ogromny cmentarz polskich dzieci w Teheranie...". Później było jeszcze kilka innych obozów przejściowych.

"...To było bardzo ładne miejsce. Nasz obóz był zbudowany na wzgórzu, bardzo ładnie położony nad jeziorem Victoria (...) Warunki były bardzo dobre..."
Michalina Nowosielska mieszkała na Polesiu, gdy z 9 na 10 lutego 1940 roku, deportowano ją i jej rodzinę, podobnie jak wielu Polaków. Wyjechali na północ, do Kotłasu, w Rosji. Mieszkali w drewnianych barakach, w obszernych izbach. W każdej z izb znajdowały się trzy rodziny. Dostępnymi produktami żywnościowymi były chleb, margaryna i cukier. Oczywiście żywność przysługiwała to tylko tym, którzy pracowali. Praca była bardzo ciężka - przy wypalaniu cegieł i obróbce drewna.

"...Przy tej pracy straciliśmy ojca. Wykańczał mróz, głód i choroby (...) Po ogłoszeniu amnestii w 1941 roku wyjechaliśmy pociągiem bezpośrednio do Krasnowodzka. I ta właśnie podróż była najbardziej makabryczna w życiu, nie do opisania, po prostu. Byliśmy bez dokumentów, po stracie ojca - to było powodem naszej udręki i głodówki w czasie długiej podróży pociągiem (...) Cudem dojechaliśmy do celu..."

Podobnie, jak pozostałe bohaterki wieczoru, pani Michalina trafiła w końcu do Iranu. To również wspominała ze smutkiem - jak mówiła, to właśnie tam szalały choroby: tyfus, odra i zapalenie płuc. Straciła tak młodszą siostrę.

Po poruszających opowieściach wszystkich czterech pań, nastąpiła pora zadawania pytań przez licznie zgromadzoną tego wieczoru publiczność. Jednym z ciekawszych było pytanie o to, co pomogło przetrwać naszym bohaterkom najgorsze chwile wojny. Wszystkie zgodnie stwierdziły, że była to nadzieja, że gdy to wszystko się skończy, wrócą do Polski, wiedziały, że muszą wrócić do Polski, że Polska będzie wolna i muszą zrobić wszystko, by ten cel osiągnąć."

Ich losy po wojnie potoczyły się inaczej niż pragnęły, zamiast do Polski trafiły na gościnną ziemię kanadyjską. Ale jak powiedział Konsul Generalny RP Dariusz Wiśniewski: "To, że Panie przetrwałyście, wasza odwaga, wasza chęć życia, ale także ta energia i optymizm, jakie z was biją, to jest dla nas dowód, że duch zawsze zwycięża nad materią". 
 

Katarzyna Knieja 
 

Więcej zdjęć ze spotkania na stronie Radia Polonia


Katarzyna Knieja - pedagog z wykształcenia, trochę "niedzisiejsza" miłośniczka kultury wszelakiej, podróżowania, natury i zwierząt. Ze swej pasji uczyniła zawód, na co dzień zajmuje się opieką nad czworonożnymi pupilami mieszkańców Montrealu. 
 

 


PANORAMA - MAGAZYN RADIA POLONIA CFMB 1280 AM, MONTREAL, KANADA
Tel: (514) 367-1224, (514) 963-1080, E-mail: [email protected]
Designed and maintained by Andrzej Leszczewicz
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
ZALOGUJ SIĘ